Zacisnęłam mocno powieki czując przeszywający ból w czaszce
zaraz po przebudzeniu. Cichy jęk niezadowolenia wydostał się z moich ust, a
moje powieki wykonały kilka szybkich ruchów, a następnie się podniosły. W
pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, panował półmrok. Przez szpary w
żaluzjach na oknach dostawały się promyki słońca, lekko oświetlając ciemne
pomieszczenie.
Starałam się poskładać wszystkie wydarzenia do kupy i
zrozumieć co ja tutaj robię. Ostatnie co pamiętam to, to że opuściłam sale
gimnastyczną i skierowałam się w stronę łazienki. Chyba poczułam się słabo i
chciałam odetchnąć, więc powiedziałam Justinowi, że idę do toalety. Justin!
Gdzie on jest? Czemu go tutaj ze mną nie ma? Gdzie ja do cholery jestem?
Podniosłam rękę żeby przeczesać poczochrane włosy i dopiero
teraz dostrzegłam wenflon wbity w moją kościstą dłoń. Rozejrzałam się
przerażona na boki i chwilę mi zajęło żeby przyjąć do wiadomości, że jestem w
szpitalu. Byłam podpięta do kilku maszyn, na czole miałam jakiś opatrunek, a w
nosie rurki z tlenem.
- Nie tylko nie to – usłyszałam swój słaby, ale przerażony
głos. Zacisnęłam mocno powieki jak i dłonie na nieprzyjemnej w dotyku pościeli
i z całych sił starałam się przypomnieć co się stało.
Wolna piosenka
dobiegła końca i z niechęcią oderwałam się od uśmiechniętego Justina.
- Muszę iść do toalety
– powiedziałam z lekką chrypką w głosie.
Momentalnie poczułam
się źle, tak dziwnie źle. Zaczęło mi szumieć w głowie, a skronie zaczęły
pulsować. Zacisnęłam dyskretnie dłonie na krańcach sukienki i uspokajałam się w
myślach, że wszystko będzie dobrze. Czułam jak robi mi się duszno, a głowa
zaczyna mi bardziej szwankować.
- Okej, będę przy
napojach – uśmiechnięty szatyn odparł, odgarniając mi kosmyk włosów za ucho –
dobrze się czujesz? Jesteś trochę blada –spytał
lekko zmartwionym głosem widocznie widząc we mnie jakąś zmianę. Cholera.
- Po prostu mi trochę
duszno, pójdę się ogarnąć i zaraz jestem – posłałam mu słaby uśmiech i jak najszybciej opuściłam salę
gimnastyczną, udając się od razu do najbliższej łazienki.
Oblizałam spierzchnięte usta, ciężko przełykając ślinę. Położyłam
dłonie na wysokości swoich bioder i używając całej swojej siły, starałam się
podnieść do pozycji siedzącej. Ręce miałam jak z waty, całe mi się trzęsły, więc
z moich zamiarów nic nie wyszło. Opadłam zrezygnowana na poduszkę, oddychając
szybciej i głośniej. Przygryzałam w poirytowaniu wargę, wzdychając głośno.
Gdzie do cholery są wszyscy? Przecież za oknem świeci słońce
i jest jasno, więc raczej nocy nie ma. Moment, to oznacza, że byłam nieprzytomna
całą noc?
Ostatkami sił
popchnęłam drzwi do łazienki i weszłam do środka, wpadając na ścianę, która
stanowiła aktualnie dla mnie koło ratunkowe. Oparłam dłonie na kolanach,
pochylając się do przodu. Czułam jak cała się chwieje, a nogi ledwo utrzymują
ciężar mojego ciała. Na dodatek wysokie szpilki im tego nie ułatwiały. Złapałam
się dłońmi za głowę czując niewyobrażalny ból w czaszce. Skronie pulsowały mi
coraz mocniej, tak jakby głowa miała mi zaraz eksplodować. Wbiłam paznokcie w
skórę na twarzy, wydając z siebie głośny
jęk, a następnie niekontrolowany krzyk bólu wydostał się z moich ust. Ból był
nie do wytrzymania. Dudniło mi w uszach, czaszka bolała mnie tak, jakby rozpętał
się w niej wielki pożar. Zaczęłam się bać i panikować. Poczułam napływające łzy
do oczu, które nie zagościły tam na dłużej, bo już po chwili spływały wolno po
moich rozgrzanych policzkach. Z każdą kolejną sekundą ból był coraz bardziej
nie do zniesienia, a strach coraz większy. Powoli traciłam głos od krzyczenia i
histerycznego płakania.
- Pomocy –
wychrypiałam, prostując się na trzęsących nogach. Zrobiłam krok w stronę
umywalki.
Nogi mi się zaplątały, a ja poleciałam do przodu. Ostatnie co
usłyszałam to odgłos mojej czaszki uderzającej o blat z umywalkami, a następnie
otwierające się drzwi.
Znowu miałam napad, ale tym razem skończył się gorzej niż
mogłam to sobie wyobrazić. Warga zaczęła mi drżeć, a do oczu napłynęły łzy.
Pociągnęłam nosem biorąc głęboki wdech.
Nie chciałam tu być. Nienawidzę szpitali. Mam same złe
wspomnienia z tym miejscem. Błagam czy mogę iść do domu?
Czułam się fatalnie, o dziwo nie fizycznie tylko psychicznie. Miałam gdzieś to,
że prawdopodobnie mam ranę na pół czoła. Miałam gdzieś to, że każdy mięsień
odmawia mi posłuszeństwa. A przede wszystkim miałam gdzieś to, że
prawdopodobnie mam wstrząs mózgu i muszę zostać więźniem tego okropnego miejsca
na następne kilka dni. Nie ma takiej opcji, że tu zostanę. Żadna siła mnie do
tego nie zmusi. Chociaż to nie to powinno być moim aktualnym zmartwieniem tylko
coś innego a raczej, ktoś. Moja matka. Przecież jak ona tutaj przyjedzie to
lekarze jej wszystko powiedzą. Mogę się założyć, że w jakiś badaniach wyszła
moja brudna tajemnica. W końcu musieli ustalić przyczynę tego czemu się potknęłam
i uderzyłam. Wątpię, że przyjęli strategię pijanej uczennicy w kilkunastocentymetrowych szpilkach.
Cały czas się zastanawiałam czemu wszędzie było tak
przerażająco pusto i cicho. Jak na życzenie cisza nie potrwała długo ponieważ
przerwał ją mój cichy szloch, szybkich oddech i odgłos otwieranych drzwi.
Odwróciłam wzrok w stronę drzwi i momentalnie poczułam ulgę, widząc Justina.
- Justin – szepnęłam najgłośniej jak potrafiłam.
Uśmiechnęłam się szeroko, a następnie zaczęłam niekontrolowanie płakać.
- Cailin – powiedział to z taką ulgą w głosie, jakby właśnie
cały ciężar, który na nim ciążył, z niego spadł.
Zamknął szybko drzwi i
pośpiesznie podszedł do mojego łóżka uprzednie jeszcze odkładając jakąś siatkę
na szafkę nocną. Usiadł na skraju łóżka, jak najbliżej mnie i wziął moją dłoń w
swoje. Była taka ciepła. Przyłożył ją do swoich ust, muskając knykcie i wierzch
dłoni. Pociągnęłam nosem, uspokajając się jakoś.
- Tak strasznie się bałam – szepnęłam drżącym głosem, bo tylko na tyle było
stać mój zdarty głos.
- Hej spokojnie, już jest dobrze. Jesteś już bezpieczna, nic
ci się nie stanie – powiedział łagodnie i ścisnął pewniej moją dłoń, chcąc mi
pokazać, że jest przy mnie.
- Miałam kolejny napad.
- Wiem, domyśliłem się mała.
- Justin ja tak dłużej nie chcę – zaczęłam kręcić przecząco
głową. Nie hamowałam łez. Było mi źle i ciężko i chciałam to wszystko wypłakać.
Wiedziałam, że trzymanie tego wszystkiego w sobie tylko pogorszy cały ten już i
tak cholernie popieprzony syf.
Jedyną opcją żeby nie doszło do kolejnego ataku jest ponowne
branie tabletek lub odwyk, ale na to drugie nigdy się nie zgodzę. Muszę znowu
zacząć brać po prostu muszę i nie obchodzi mnie w tym momencie zdanie Justina.
Wrócę do tego nie zważając na niego. W końcu nie jesteś taka kiepska w
okłamywaniu najbliższych, czyż nie mam racji? Moja podświadomość zabijała mnie
wzrokiem, udzielając mi reprymendy. Krzyknęłam w duchu, mając już tego
wszystkiego dość.
- Nawet tak nie mów, poradzisz sobie słyszysz? My sobie poradzimy
– Justin pochylił się do przodu, muskając palcami mój policzek, a ja odruchowo
przymknęłam oczy czując przyjemną rozkosz – damy sobie radę, nie opuszczę cię
na krok, zapamiętaj to – otworzyłam oczy i przyłapałam go na wpatrywaniu
się we mnie. Badał wzrokiem całą moją twarz, a najwięcej uwagi poświęcał moim
oczom. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Widziałam w nich coś,
coś nowego. Coś czego nigdy nie widziałam. Przejechał delikatnie kciukiem po
mojej popękanej wardze i przeniósł wzrok na moje usta.
- Dziękuję – szepnęłam i pocałowałam delikatnie jego kciuka.
Wiem, że masz gdzieś jego słowa i starania. Wiem do czego zmierzasz mała
oszustko. To wszystko się kiedyś przeciwko tobie odwróci, pamiętaj! Wiedziałam,
że moja przemądrzała podświadomość miała racje, ale jakoś mnie to nie
obchodziło. Zawsze stawiam na swoim i nie liczę się z innymi. Odrobinę kłamstw
nie zaszkodzi jeżeli dobrze się je rozegra.
- Dzień dobry Panno Russo – do pokoju wszedł średniego wieku
mężczyzna w białym fartuchu. Justin dał mi szybko buziaka w czoło, a następnie
wstał robiąc miejsce lekarzowi żeby mną się zajął.
- Dzień dobry – odparłam bez życia, opadając na poduszkę i
przymykając powieki. Aktualnie chciałam usnąć i się nigdy nie obudzić. To jeden
z tych depresyjnych stanów.
- Jak się panienka czuje?
- Słabo, boli mnie głowa i chce mi się pić – odpowiedziałam
dalej mając zamknięte oczy. Wiem, że może okazywałam odrobinę braku szacunku,
ale jakoś mnie to nie obchodziło. Ja tu jestem poszkodowaną, więc chyba mogę nie
mieć ochoty na przesłodzone rozmowy z doktorem o tym jak to się mała Cailin źle
czuje.
- Miała pani lekkie wstrząśnienie mózgu i jest pani
odwodniona, więc pani aktualny stan jest typowy.
Okej koleś nie obchodzą mnie te medyczne wywody, po prostu
daj mi jakąś porządną wódkę i wypuść mnie z tego piekła. Wtedy na pewno poczuję
się lepiej, gwarantuję ci to.
- Chcę wracać do domu.
- Cailin.. – zaczął Justin wiedząc, że zmierzam do
wykłócania się.
- Za dwa dni panią wypuścimy – powiedział mężczyzna,
zapisując coś na swojej podkładce gdzie miał swoje dokumenty.
- Chcę wyjść dzisiaj, czuję się na siłach – mówiłam
stanowczym głosem. Gardło bolało mnie niemiłosiernie od starania się mówić jak
najgłośniej.
- Za niedługo powinno zostać podane śniadanie. Proszę
odpoczywać – powiedział i wyszedł.
Zlał mnie, totalnie mnie zignorował. Pewnie jest
przyzwyczajony do takich sytuacji i już się wyuczył jak powinien się
zachowywać. Ja okazałam brak szacunku to staruszek się odegrał i też mi go nie zamierzał
okazywać. Dupek. Nie ma takie opcji, że ja tu zostanę. Chcę się znaleźć
wszędzie indziej tylko nie tutaj.
Na wspomnienie wszystkich moich wizyt w szpitalu, zbierało
mi się na niepohamowany płacz.
- Nie, ja nie chcę,
błagam nie! – krzyczałam przez łzy, wijąc się i wyrywając pielęgniarką, które
mnie przyciskały do łóżka. Miałam jechać na kolejną serie badań, większość
bolesnych lub nieprzyjemnych. Już miałam tego dość, byłam wyczerpana tymi
wszystkimi wizytami i dniami spędzonymi w tym przeklętym miejscu. Powinnam się
czuć lepiej, a czułam się gorzej i to zdecydowanie gorzej.
- Cailin albo się
uspokoisz albo cię będziemy musiały unieruchomić – powiedziała jedna z
pielęgniarek, starając się mnie jakoś uspokoić czy powstrzymać.
- Chcę do mamy, gdzie
jest moja mama? – załkałam, oddychając ciężko i nierówno. Byłam cała rozpalona,
a serce waliło mi jak oszalałe.
- Nie ma twojej mamy.
Cailin jesteś duża, poradzisz sobie – powiedziała druga pielęgniarka, ta stara
prukwa, która była już mną zmęczona i kompletnie poirytowana moim zachowaniem.
Zacisnęłam mocno powieki przypominając sobie jedną z wielu
sytuacji sprzed lat. Przeżyłam w szpitalu swoje najgorsze lata. Przechodziłam
przez to wszystko sama. Mama była przekonana, że jestem wystarczająco duża żeby
sobie dać sama radę. Szkoda, że tak nie było. Te pielęgniarki były okropne.
Badania były okropne. Byłam tym wszystkim wykończona. Pamiętam ten cały ból,
psychiczny i fizyczny. Pamiętam każde ukłucie igłą. Każde nieprzyjemne i
bolesne badanie. Każdą transfuzje krwi. Wszystko pamiętam jakby to było
wczoraj. To było piekło, o którym chciałam zapomnieć raz na zawsze.
- Weź mnie do domu błagam cię. Nie wytrzymam tu ani minuty
dłużej – szepnęłam błagalnym głosem, w którym dało się wyczuć desperacje.
Spojrzałam na Justina załzawionym wzrokiem, czując pojedyncze łzy spływające po
moich policzkach.
- Cailin musisz tu zostać i całkowicie wydobrzeć –
powiedział przekonującym głosem, zajmując swoje wcześniejsze miejsce obok mnie
na łóżku.
- Ty nie rozumiesz, ja tu nie mogę być. Boję się. Nie chcę
mieć badań, to będzie bolało – zaczęłam histeryzować i gadałam jak opętana,
ledwo łapiąc jakieś wdechy.
- Hej uspokój się bo zaraz będziesz miała atak paniki –
ściągnął szybko buty i bluzę, a następnie szybko położył się obok mnie,
przytulając moje ciało delikatnie do swojego. Wtuliłam się w niego mocno i
płakałam. Był tu. Był tu przy mnie. Był tu dla mnie. Wygadałam mu się,
wypłakałam, a on tu dalej przy mnie był i nie zamierzał nigdzie odchodzić.
Tulił mnie mocno do siebie, pocierając moje plecy dłonią i szepcząc mi
uspokajające rzeczy do ucha. Był dla mnie taki dobry, a ja nie mogłam mu dać
nic w zamian. Nie zasługiwałam na kogoś tak dobrego jak on. Lecz pomimo tego
wiedziałam, że nie jest mi już taki obojętny. Czułam to. Justin definitywnie
nie był dla mnie już tylko przyjacielem.
- Śpij piękna – szepnął mi do ucha, a następnie pocałował
mnie w głowę i przytulił mocniej do siebie, a ja zmęczona ciągłym płakaniem
usnęłam w spokoju.
Z błogiego snu wyrwały mnie jakieś krzyki i harmider
panujący w mojej szpitalnej celi.
- Nie obchodzi mnie to, że ona potrzebuje pomocy! Co ta
dziewucha sobie w ogóle wyobraża?!
- Proszę Pani, trochę wyrozumiałości dla własnej córki. Ona
jest zagubiona i samotna od lat. Ona potrzebuje pomocy.
- Mogła się w to wszystko nie pakować. Moja własna córka
jest ćpunką. Większego wstydu chyba już nie może mi przynieść.
- Czy Pani siebie do cholery słyszy? Teraz się nie dziwię
Cailin czemu postępowała w przeszłości tak a nie inaczej. Raczej wstyd jest
mieć taką matkę. Jak Pani w ogóle może się za nią uważa skoro tak postępuje.
- Nie pozwalaj sobie chłopcze! Nie mów mi jak mam wychowywać
własną córkę!
Podniosłam gwałtownie powieki, słysząc co się rozgrywa tuż
obok mnie.
- Mamo? – spytałam cicho, analizując wszystko co usłyszałam
kilka sekund temu.
Obydwoje jak na komendę spojrzeli na mnie. Czując się na siłach, zrzuciłam nogi z łóżka
i stanęłam na zimnych płytkach. W końcu uwolniłam się ze szponów tego
niewygodnego łóżka. Poważnie gdybym miała przeleżeć swoje ostatnie chwilę na
tym niewygodnym łóżku jako umierająca to chyba bym się zabiła przy pierwszej
lepszej okazji.
- Cailin, nie powinnaś wstawać – Justin powiedział łagodnym
głosem i od razu znalazł się u mojego boku, oplatając mnie delikatnie w talii.
- Justin, proszę zostaw nas same.
- Nie. On nigdzie nie idzie – odparłam stanowczo w stronę
mamy, będąc gotowa na nadchodzącą wymianę zdań. Justin stał za mną, oplatając
mnie swoim ramieniem w talii. Nawet nie wiedział, że tak mały gest dodawał mi
otuchy, poczucie bezpieczeństwa i o wiele więcej siły.
- Słyszałam, że masz mi jakieś rzeczy do zarzucenia mamo –
dałam nacisk na ostatnie słowo, po tym co usłyszałam z wcześniejszej wymiany
zdań mamy i Justina.
- To raczej ty powinnaś w końcu przestać kłamać mi twarz i
powiedzieć co ty do cholery wyprawiasz ze swoim życiem dziewczyno! – była
wściekła i zraniona. Jednak u niej zawsze wygrywała agresywność.
- Kłamanie prosto w twarz musi być rodzinną cechą,
nieprawdaż? – nie dam się złamać. Nie dam się poniżyć. Nie wygra ze mną.
- Nie pyskuj młoda damo!
- Bo co? Bo mnie uderzysz? Jakoś by mnie to nie ruszyło,
chyba bym się musiała zacząć do tego przyzwyczajać, czyż nie mam racji? – fakt
prowokowałam ją, ale nie ujdzie jej to płazem. Nie po tym co usłyszałam niecałe
pięć minut temu. Ona już jest dla mnie kompletnie skończona. Jest zerem w
oczach swojej jedynej córki.
- Co się z tobą stało Cailin? Gdzie jest moja córka?
- Mamo ty nie znasz własnej córki, zrozum to wreszcie! Byłaś
tak wspaniałą mamą, że nie miałaś kompletnie pojęcia o tym jak żyłam i jaka byłam
i tak jest do dziś. Myślisz, że jak raz na jakiś czas spędzisz ze mną sobotni
poranek to jesteś wspaniałą mamusią? Nie mów mi, że aż tak żałosna jesteś. Nie
było cię kiedy cię potrzebowałam najbardziej. Oszukiwałaś mnie cały czas widząc
jak cierpię. Zdajesz sobie sprawę jak okropną matką jesteś? – czułam jak
zaczynam się denerwować, jak agresja przejmuje nade mną kontrolę.
Wychodzi na
to, że szpital to idealne miejsce gdzie w końcu wszystko wyjdzie na jaw.
Widzicie jakie życie jest pełne niespodzianek.
- Cailin jesteś ćpunką do jasnej cholery!
Moja własna matka chyba nigdy nie przestanie mnie ranić.
Poczułam jak Justin zaciska dłoń na moim biodrze, nie tylko
mnie ta kobieta doprowadza do szału. W sumie ojciec Justina i moja matka byliby dobraną parą. Mają o mnie takie same zdanie. Cóż za ironia.
- Gdybyś była chociaż odrobinę lepszą matką to uwierz, że
bym nią nie była – wysyczałam przez zęby, czując jak głos mi się załamuje.
Chyba jednak polegnę, jak zwykle zresztą.
- Czyli teraz nagle to wszystko moja wina tak?
- Twoja i naszej zasranej rodzinki! Wszyscy mnie
zostawiliście, wszyscy. Zostawiła mnie własna rodzina, która powinna za mną w
ogień skoczyć. Zawsze byłam sama. Ze wszystkim musiała sobie radzić sama. Mamo
byłam młoda i zagubiona, potrzebowałam kogoś! Potrzebowałam mamy. Pamiętasz jak
nigdy cię nie było przy mnie w szpitalu? Nigdy. Uważałaś, że jestem już duża i
dam sobie radę. Oświecę cię. Było kompletnie inaczej. Nie dawałam sobie rady i
to tak bardzo nie dawałam sobie rady. Każdego dnia cierpiałam coraz bardziej.
Już zapomniałaś jak pracowałam ciężej od ciebie? Jak zarabiałam na naszą
dwójkę, żebyśmy mogły normalnie żyć? Chciałam być idealną córką. Taką, z której
byłabyś na każdym kroku dumna. Byłam tak przejęta tym żeby zadowolić innych, że
kompletnie nie zwracałam uwagi na samą siebie – łzy płynęły mi jedna za drugą,
co chwilę pociągałam nosem, a głos miałam słabszy z każdą następującą chwilą.
Justin podtrzymywał mnie mocno widocznie czując, że opadam z sił – więc teraz
proszę zastanów się czy to ja ta ćpunka jest gorsza czy może jednak ty –
dodałam już ciszej.
Patrzyłam na nią. Czekałam na jakąkolwiek reakcje. Chciałam
żeby mnie przytuliła, powiedziała, że mnie kocha, że przeprasza. Tak bardzo
tego pragnęłam teraz. Pragnęłam mojej mamy najbardziej na świecie.
- Do zobaczenia w domu – rzuciła i skierowała się w stronę
drzwi.
- Nie! – spanikowałam i wyrwałam się Justinowi, który i tak
zaraz mnie złapał i przycisnął mocniej do swojej sylwetki – nie zostawiaj mnie
znowu! Mamo nie! Mamo proszę! – krzyczałam z cały sił, histerycznie płacząc.
Wyrwałam się Justinowi, wierzgając nogami w każdą możliwą stronę. Nie
zatrzymała się. Wyszła. Po prostu wyszła jak gdyby nigdy nic.
- Hej Cailin spokojnie – łagodny głos Justina powtarzał mi
to cały czas do ucha jak mantrę.
Nie wierzyłam w to co się dzieję. Nie wierzyłam, że znowu
mnie zostawiła. Znowu skazała mnie na samą siebie. Przecież już wie, że sobie
nie poradzę. Czemu mnie zostawiła? Czy ja tak wiele wymagam? Ja się zmienię
przysięgam. Chcę tylko odzyskać mamę. Swoją mamusie.
Długo po wyjściu mamy nie mogłam się uspokoić. Wpadłam w
histerię i nie mogłam się opanować. Z całych sił wyrywałam się Justinowi,
kopałam go, drapałam. Robiłam wszystko tylko żebym mogła się uwolnić i za nią
pobiec. Po jakimś czasie zaczęłam opadać z sił i tylko mamrotałam pod nosem
jakieś niezrozumiałe słowa, pociągając notorycznie nosem i szlochając cicho.
Bolało. Tak cholernie bolało. Ten ból przypomniał mi wszystko z przeszłości.
Czułam się jakbym miała powtórkę z historii.
Czułam jak się
poruszam, a raczej leże na czymś co się porusza. Z całych sił starałam się
podnieść powieki, ale stały się jakoś nienaturalnie ciężkie. Chciałam się
podnieść, ale nie byłam w stanie zebrać w sobie takiej siły, która uniosłaby
moje ciało. Wytężyłam słuch i zaczęłam nadsłuchiwać wszystkiego co się działo
dokoła mnie. Słyszałam same męskie głosy. Jeden przekrzykiwał drugiego. Zaczęłam
panikować. Nie wiedziałam co się dzieję, gdzie jestem, a przede wszystkim co
się ze mną dzieje. Zdobyłam się tylko na cichy jęk, który niekontrolowanie
wydostał się z moich ust.
- Halo? Słyszysz nas? –
ktoś ewidentnie skierował te słowa do mnie. Niestety nie dałam rady
odpowiedzieć. Udało mi się tylko na chwilę unieść zdecydowanie za ciężkie
powieki. Zdążyłam dostrzec rozmazany obraz jakiś ludzi nade mną i ruszającego
się sufitu. Później poczułam już tylko jak przykładają mi maskę tlenową do
twarzy, a moje powieki ponownie opadają. Super jestem w szpitalu.
Nie wiem ile minęło
czasu od ostatniego momentu, kiedy się przebudziłam, ale teraz czułam się lepiej
niż wtedy i przede wszystkim stałam już w miejscu. Nie podnosiłam powiek, byłam
zbyt zmęczona. Wytężyłam tylko słuch żeby móc zebrać jakieś informacje na temat
tego co tutaj tak dokładnie robię.
- Organizm dziewczyny
jest wycieńczony i wyniszczony na takim stopniu, że to dziwne, że ona to
zniosła – usłyszałam jakiś niski męski głos.
- Zaraz bierzemy ją na
transfuzję krwi, a później serię badań. Zawiadomiliście rodziców? – tym razem
odezwał się jakiś łagodny i delikatny głos kobiety.
- Tak. Matka
powiedziała, że mamy jej dawać znać, bo nie może przyjechać.
- Fajna mamuśka –
nawet będąc tak zmęczona, dałam radę wyczuć ironię w głosie lekarki.
Co to jest transfuzja
krwi?
Jakie badania?
Co mi dolega?
Czemu mamy nie ma?
Natłok myśli
doprowadził mnie z powrotem do stracenia świadomości.
- Nie! Nie, nie,
proszę przestańcie! – mówiłam spanikowana do lekarzy otaczających mnie leżącą
na łóżku.
- Cailin musisz się
uspokoić w tej chwili – powiedział mój lekarz i kiwnął głową w stronę
pielęgniarki, która zniknęła mi nagle z pola widzenia żeby później wrócić z
jakimiś pasami.
- Pomocy! – krzyknęłam
przerażona, zdzierając sobie i tak już zmaltretowany głos.
Bałam się tych ludzi. Bałam się wszystkiego.
Byłam tak cholernie przerażona. Byłam na skraju załamania psychicznego. Czułam
się jak jakaś chora psychicznie wariatka. Z każdym dniem spędzonym w tym
piekle, wykańczałam się psychicznie równocześnie wykańczając się fizycznie.
- Siostro – lekarz
zwrócił się do czarnowłosej pielęgniarki dając jej pozwolenie na to co miało
nastąpić zaraz. Pielęgniarka przypięła moje nadgarstki pasami do bocznych ram
łóżka. Zaczęłam się bardziej wyrywać. Czułam się zagrożona, chociaż wiedziałam,
że oni mnie nie chcą świadomie skrzywdzić. Patrzyłam się po kolei na każdą
osobę z przerażonymi i załzawionymi oczami. Klatka piersiowa unosiła mi się
zdecydowanie za szybko. Wpadałam w histerię. Miałam atak paniki i to nie
pierwszy. Skronie mi okropnie pulsowały i zrobiło mi się straszliwie duszno.
Lekarze wykorzystując chwilę mojej nieuwagi wbili mi igły w obie ręce i zaczęli
transfuzje krwi. Przeniosłam wzrok na przeźroczyste rurki, które momentalnie
zmieniły barwę na ciemny czerwony. Poczułam jak żółć podchodzi mi do gardła, a
później wymiotuję pod siebie. Dławiłam się i kaszlałam, czując niewyobrażalny
ból w gardle. Pamiętam, że niczego wtedy tak nie pragnęłam jak śmierci.
- Już spokojnie, cii – dalej sterczeliśmy z Justinem na
środku pokoju. Przytrzymywał mnie z całych sił żebym nie upadła.
Wszystkie wydarzenia z ostatniego czasu skumulowały się i
właśnie w tym momencie wszystko wybuchło. Sprawa z Johnem, z tabletkami, z mamą
i całym tym rodzinnym zamieszaniem. Wszystko postanowiło zaatakować mnie w
jednym momencie. W takim kiedy byłam najsłabsza, żeby dobić mnie jeszcze
bardziej. Ból psychiczny, który teraz we mnie siedział i niszczył mnie od
środka, był nie do opisania. Chciałam krzyczeć. Chciałam coś rozbić, zniszczyć.
Zrobić wszystko, żeby tylko nie czuć tego bólu. Czułam jak rozsadza mi klatkę
piersiową. Czułam go w każdym najmniejszym zakamarku mojego organizmu. Był nie
do wytrzymania. Zaczęłam krzyczeć z całych sił, wierzgać się, płakać. Nie
wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie panowałam nad tym. Byłam przerażona. Nie
chciałam się tak zachowywać. To było silniejsze ode mnie. Chciałam już opaść z
sił i usnąć. Oderwać się od tego wszystkiego choć na chwilę.
- Zabierz ten ból, błagam. Justin zabierz go! – to były
ostatnie słowa jakie wypowiedziałam przed poczuciem lekkiego ukłucia w rękę.
***
Siedziałem na korytarzu ze spuszczoną głową i z rękami na
karku. Byłem jednym wielkim kłębkiem nerwów. Noga podrygiwała mi nieustannie,
powoli zaczynając irytować mnie samego. Oblizywałem co chwilę nerwowo wargi, a
raz na jakiś czas wplatałem palce we włosy i mocno za nie ciągnąłem. Minęły
dwie godziny odkąd lekarze interweniowali i uśpili Cailin. Tego czego byłem
świadkiem po prostu mnie zszokowało, a myślałem, że widziałem już wszystko w
życiu. Mój ojciec przy Cailin to było nic. Ja naprawdę nie zdawałem sobie
sprawy z tego, że Cailin ma aż takie problemy psychiczne. Nie mogłem patrzeć na
tą Cailin. Na jej ból, cierpienie. Ona jest załamana, zagubiona. Ona chyba sama
nie ma pojęcia jak bardzo poważny jest jej problem. Ja w pewnym momencie byłem
przerażony. Bałem się, że ona sobie coś zrobi, albo nieopacznie zrobi coś nam
wszystkim. Ja zawsze wiedziałem, że jest dobra w ukrywaniu swoich emocji i uczuć,
ale żeby umieć coś takiego kryć? Ona potrzebuję profesjonalnej pomocy. Przecież
jak stanie się kiedyś podobna sytuacja, na przykład w miejscu publicznym to,
albo to się skończy tragicznie pod względem zdrowotnym, albo ludzie ją wsadzą
do szpitala psychiatrycznego. Dalej do mnie to wszystko nie docierało. Widok
takiej bezbronnej, cierpiącej i to jak cholernie cierpiącej Cailin. Słysząc jej
desperacje i ból w głosie, łamały moje serce na coraz to więcej kawałeczków.
Nie będę się nawet wypowiadać na temat jej mamy, ponieważ ta kobieta nie jest
wart traconych przeze mnie kalorii na gadanie o niej. Wszystko w jej życiu
sprowadza się do bólu i cierpienia, a ja nie mogę na to patrzeć. Czemu taka
krucha i zagubiona młoda dziewczyna musi tak cierpieć? Czemu wszechświat jest
przeciwko niej? Czemu ta dziewczyna zawiniła, że na jej ścieżce są same doły, w
które co chwilę wpada. Za każdym razem upada coraz niżej i niżej. Spotyka ją
coraz więcej rzeczy, które ją tylko niszczą. Jest ofiarą niesprawiedliwości na
tym świecie. Ile razy jeszcze musi upaść i jak bardzo musi się zniszczyć żeby w
końcu się nad nią zlitowano?
Przetarłem dłonią zmęczoną twarz i wstałem, rozprostowując
kości. Wyrzuciłem pusty kubek po kawie, który towarzyszył mi na krześle obok i
wszedłem po cichu do pokoju Cailin. Widzieć ją taką spokojną i cichą
dzisiejszego dnia to coś nowego. Była cała blada, a pod oczami miała wielkie
sińce. Wyglądała tak jak na początku naszej znajomości, niecałe półtora
miesiąca temu. Była nawet bledsza od opatrunku, który miała na czole. Natomiast
kości policzkowe były za bardzo wystające, a usta całe spierzchnięte. Boję się
pomyśleć jak wygląda reszta jej ciała. Podszedłem po cichu do łóżka i jak
najdelikatniej usiadłem na skraju. Przejechałem opuszkami palców po jej
policzku, przypominając sobie jakie są zarumienione w zwyczaju. Kąciki ust same
mi drgnęły do góry, formując krótki uśmiech. Nie mogłem oderwać od niej wzroku.
Była tak niesamowitą kobietą. Kochałem w niej ten zapał, jej tajemniczość to
jak rozkoszna potrafiła być. Uwielbiałem każdą jej zaletę i wadę. Jej
niewyparzoną buzię. Tego małego cwaniaka, który się w niej krył. Byłem nią
oczarowany.
- Będziesz przy mnie szczęśliwa. Będę Cię kochać całym
sercem. Sprawię, że zaczniesz żyć chęcią życia. Wynagrodzę ci całe twoje
cierpienie. Obiecuję Ci to Cailin – powiedziałem do jej nieprzytomnej osoby.
Pochyliłem się i przytrzymałem wargi przy jej skórze na czole, obdarowując ją
czułym całusem. Spojrzałem na nią ostatni raz, uśmiechając się lekko i wstałem
wychodząc z pokoju. Zamknąłem po cichu drzwi i odwróciłem się na pięcie
wpadając na chłopaka mojego wzrostu.
- Chyba Ci się sale pomyliły – powiedziałem normalnie,
stając mu na przejściu. Przyjrzałem mu się przez chwilę i zauważyłem kilka
podobieństw w wyglądzie u niego i u blondynki. No chyba sobie ze mnie jaja
robicie. Jej brat, serio?
- Nie wydaję mi się. Leży tu moja siostra, Cailin Russo.
- O czyżbyś nagle miał siostrę? – zapytałem go z dużą
ilością ironii w głosie.
- Stary nie wiem kim jesteś i jaki jest twój problem, ale on
na pewno nie dotyczy mnie. Więc jakbyś mógł zejść mi z drogi to byłoby mi
naprawdę miło – posłał mi sztuczny uśmiech i zrobił krok do przodu powodując,
że nasze klatki piersiowe się zderzyły.
- Muszę Cię zmartwić koleżko, bo dziś już się nie zobaczysz
ze swoją siostrą – dałem nacisk na ostatnie słowo żeby go wkurwić – wasza kochana
mamusia doprowadziła ją do takiego stanu, że musieli jej podać leki
uspokajające.
- O czym ty pieprzysz? – zrobił krok do tyłu, będąc
ewidentnie zaskoczony tym o czym się dowiedział.
- Najlepiej będzie jak sam zapytasz się mamy jak było no
chyba, że będzie ci kłamać prosto w twarz, bo u was to rodzinne – nie pamiętam
kiedy ostatni raz mówiłem tak przepełnionym ironią głosem. Nie odpowiedział już
nic, odwrócił się na pięcie i udał się przed siebie znikając za pierwszym
zakrętem.
Ja już zadbam o to żeby Cailin uwolniła się od tych
zakłamanych i bezdusznych ludzi.
___________________________
Dzisiaj trochę agresywnie, wstrząsająco i wzruszająco.
Mam nadzieję, że podołałam temu rozdziałowi. Jeżeli mam być szczera to płakałam pisząc go, jest dla mnie naprawdę ważny, bo włożyłam w niego serce w sumie tak jak w każdy inny.
Nie muszę chyba tłumaczyć, że fragmenty pisane kursywą to retrospekcje. Jestem fanką retrospekcji, więc będą się one jeszcze pojawiać w następnych rozdziałach.
Drodzy kochani zacznijcie proszę komentować albo po prostu pewnego dnia zobaczycie, że zawieszam i będzie wielki bunt i III wojna światowa (odpukać, bo nie wiadomo co Putin wymyśli). Ilość wyświetleń wzrasta z dnia na dzień, jest was naprawdę dużo (za co cholernie dziękuję), a komentarza wam się już nie chcę napisać (nie kieruję tego do osób, które uprzejmie komentują).
Naprawdę z całego serca proszę was o jeden komentarz od każdego z was.
Jak macie jakiekolwiek pytania to zapraszam na Ask'a lub TT. Pytajcie o co chcecie!
Do następnego xx
Polecam bloga niesamowitej dziewczyny:
Super ! Czekam na next ! :-)
OdpowiedzUsuńGenialne !!! :*
OdpowiedzUsuńPopłakałam się, rozdził najpiękniejszy na świecie :'(
OdpowiedzUsuńRycze jak głupa ;=; Ten rozdzial jest piękny.Kocham Cię dziewczyno ;(
OdpowiedzUsuńjejuu ♥
OdpowiedzUsuńbiedna Cailin.. jak bardzo jej przeszłość musiała być zepsuta żeby dziewczyna była w takim stanie. mam nadzieję, że w końcu pozwoli Justinowi do siebie dotrzeć i pomóc sobie, bo to co dzieje się w jej życiu to jak jakaś apokalipsa lmao
czekam na następny xoxox
Najlepszy rozdział z calego opowiadania :)))) Zajebiścue ci wyszedł. Czekam na następny i mam nadzieję ze bedzie również niesamowity.
OdpowiedzUsuńCudo *.*
OdpowiedzUsuńRozdział naprawdę cudowny :)
OdpowiedzUsuńNajlepszy,najcudowniejszy.Brak mi słów ;(.Życie Cailin to dramat,mam nadzieje,że Justinowi uda się Jej pomóc ;-;
OdpowiedzUsuńTen rozdział na początku był dziwny no bo ona gadała ze wróci do narkotyków i w ogóle... Ale potem okazał się idealny! Na prawdę widać w tym mnóstwo twojego serca i miłości do pisania a to jest najważniejsze w tym. Życzę weny na kolejne rozdziały!
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuńswietny jejku
OdpowiedzUsuńJą chcę takiego Justina na święta.Super rozdział czekam na next.
OdpowiedzUsuńnajlepszy rozdział, czekam na next ffvbbbxx
OdpowiedzUsuńSuper
OdpowiedzUsuńczekam na nn ;)
OdpowiedzUsuń