Strony

środa, 19 listopada 2014

16.



Zacisnęłam mocno powieki czując przeszywający ból w czaszce zaraz po przebudzeniu. Cichy jęk niezadowolenia wydostał się z moich ust, a moje powieki wykonały kilka szybkich ruchów, a następnie się podniosły. W pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, panował półmrok. Przez szpary w żaluzjach na oknach dostawały się promyki słońca, lekko oświetlając ciemne pomieszczenie.
Starałam się poskładać wszystkie wydarzenia do kupy i zrozumieć co ja tutaj robię. Ostatnie co pamiętam to, to że opuściłam sale gimnastyczną i skierowałam się w stronę łazienki. Chyba poczułam się słabo i chciałam odetchnąć, więc powiedziałam Justinowi, że idę do toalety. Justin! Gdzie on jest? Czemu go tutaj ze mną nie ma? Gdzie ja do cholery jestem?

Podniosłam rękę żeby przeczesać poczochrane włosy i dopiero teraz dostrzegłam wenflon wbity w moją kościstą dłoń. Rozejrzałam się przerażona na boki i chwilę mi zajęło żeby przyjąć do wiadomości, że jestem w szpitalu. Byłam podpięta do kilku maszyn, na czole miałam jakiś opatrunek, a w nosie rurki z tlenem.

- Nie tylko nie to – usłyszałam swój słaby, ale przerażony głos. Zacisnęłam mocno powieki jak i dłonie na nieprzyjemnej w dotyku pościeli i z całych sił starałam się przypomnieć co się stało.

Wolna piosenka dobiegła końca i z niechęcią oderwałam się od uśmiechniętego Justina.

- Muszę iść do toalety – powiedziałam z lekką chrypką w głosie.

Momentalnie poczułam się źle, tak dziwnie źle. Zaczęło mi szumieć w głowie, a skronie zaczęły pulsować. Zacisnęłam dyskretnie dłonie na krańcach sukienki i uspokajałam się w myślach, że wszystko będzie dobrze. Czułam jak robi mi się duszno, a głowa zaczyna mi bardziej szwankować.

- Okej, będę przy napojach – uśmiechnięty szatyn odparł, odgarniając mi kosmyk włosów za ucho – dobrze się czujesz? Jesteś trochę blada –spytał lekko zmartwionym głosem widocznie widząc we mnie jakąś zmianę. Cholera.

- Po prostu mi trochę duszno, pójdę się ogarnąć i zaraz jestem – posłałam mu słaby uśmiech i jak najszybciej opuściłam salę gimnastyczną, udając się od razu do najbliższej łazienki.

Oblizałam spierzchnięte usta, ciężko przełykając ślinę. Położyłam dłonie na wysokości swoich bioder i używając całej swojej siły, starałam się podnieść do pozycji siedzącej. Ręce miałam jak z waty, całe mi się trzęsły, więc z moich zamiarów nic nie wyszło. Opadłam zrezygnowana na poduszkę, oddychając szybciej i głośniej. Przygryzałam w poirytowaniu wargę, wzdychając głośno.
Gdzie do cholery są wszyscy? Przecież za oknem świeci słońce i jest jasno, więc raczej nocy nie ma. Moment, to oznacza, że byłam nieprzytomna całą noc?

Ostatkami sił popchnęłam drzwi do łazienki i weszłam do środka, wpadając na ścianę, która stanowiła aktualnie dla mnie koło ratunkowe. Oparłam dłonie na kolanach, pochylając się do przodu. Czułam jak cała się chwieje, a nogi ledwo utrzymują ciężar mojego ciała. Na dodatek wysokie szpilki im tego nie ułatwiały. Złapałam się dłońmi za głowę czując niewyobrażalny ból w czaszce. Skronie pulsowały mi coraz mocniej, tak jakby głowa miała mi zaraz eksplodować. Wbiłam paznokcie w skórę na twarzy, wydając  z siebie głośny jęk, a następnie niekontrolowany krzyk bólu wydostał się z moich ust. Ból był nie do wytrzymania. Dudniło mi w uszach, czaszka bolała mnie tak, jakby rozpętał się w niej wielki pożar. Zaczęłam się bać i panikować. Poczułam napływające łzy do oczu, które nie zagościły tam na dłużej, bo już po chwili spływały wolno po moich rozgrzanych policzkach. Z każdą kolejną sekundą ból był coraz bardziej nie do zniesienia, a strach coraz większy. Powoli traciłam głos od krzyczenia i histerycznego płakania.

- Pomocy – wychrypiałam, prostując się na trzęsących nogach. Zrobiłam krok w stronę umywalki. 

Nogi mi się zaplątały, a ja poleciałam do przodu. Ostatnie co usłyszałam to odgłos mojej czaszki uderzającej o blat z umywalkami, a następnie otwierające się drzwi.

Znowu miałam napad, ale tym razem skończył się gorzej niż mogłam to sobie wyobrazić. Warga zaczęła mi drżeć, a do oczu napłynęły łzy. Pociągnęłam nosem biorąc głęboki wdech.
Nie chciałam tu być. Nienawidzę szpitali. Mam same złe wspomnienia z tym miejscem. Błagam czy mogę iść do domu? Czułam się fatalnie, o dziwo nie fizycznie tylko psychicznie. Miałam gdzieś to, że prawdopodobnie mam ranę na pół czoła. Miałam gdzieś to, że każdy mięsień odmawia mi posłuszeństwa. A przede wszystkim miałam gdzieś to, że prawdopodobnie mam wstrząs mózgu i muszę zostać więźniem tego okropnego miejsca na następne kilka dni. Nie ma takiej opcji, że tu zostanę. Żadna siła mnie do tego nie zmusi. Chociaż to nie to powinno być moim aktualnym zmartwieniem tylko coś innego a raczej, ktoś. Moja matka. Przecież jak ona tutaj przyjedzie to lekarze jej wszystko powiedzą. Mogę się założyć, że w jakiś badaniach wyszła moja brudna tajemnica. W końcu musieli ustalić przyczynę tego czemu się potknęłam i uderzyłam. Wątpię, że przyjęli strategię pijanej uczennicy w kilkunastocentymetrowych szpilkach.
Cały czas się zastanawiałam czemu wszędzie było tak przerażająco pusto i cicho. Jak na życzenie cisza nie potrwała długo ponieważ przerwał ją mój cichy szloch, szybkich oddech i odgłos otwieranych drzwi. Odwróciłam wzrok w stronę drzwi i momentalnie poczułam ulgę, widząc Justina.

- Justin – szepnęłam najgłośniej jak potrafiłam. Uśmiechnęłam się szeroko, a następnie zaczęłam niekontrolowanie płakać.

- Cailin – powiedział to z taką ulgą w głosie, jakby właśnie cały ciężar, który na nim ciążył, z niego spadł. 
Zamknął szybko drzwi i pośpiesznie podszedł do mojego łóżka uprzednie jeszcze odkładając jakąś siatkę na szafkę nocną. Usiadł na skraju łóżka, jak najbliżej mnie i wziął moją dłoń w swoje. Była taka ciepła. Przyłożył ją do swoich ust, muskając knykcie i wierzch dłoni. Pociągnęłam nosem, uspokajając się jakoś.

- Tak strasznie się bałam – szepnęłam drżącym głosem, bo tylko na tyle było stać mój zdarty głos.

- Hej spokojnie, już jest dobrze. Jesteś już bezpieczna, nic ci się nie stanie – powiedział łagodnie i ścisnął pewniej moją dłoń, chcąc mi pokazać, że jest przy mnie.

- Miałam kolejny napad.

- Wiem, domyśliłem się mała.

- Justin ja tak dłużej nie chcę – zaczęłam kręcić przecząco głową. Nie hamowałam łez. Było mi źle i ciężko i chciałam to wszystko wypłakać. Wiedziałam, że trzymanie tego wszystkiego w sobie tylko pogorszy cały ten już i tak cholernie popieprzony syf.

Jedyną opcją żeby nie doszło do kolejnego ataku jest ponowne branie tabletek lub odwyk, ale na to drugie nigdy się nie zgodzę. Muszę znowu zacząć brać po prostu muszę i nie obchodzi mnie w tym momencie zdanie Justina. Wrócę do tego nie zważając na niego. W końcu nie jesteś taka kiepska w okłamywaniu najbliższych, czyż nie mam racji? Moja podświadomość zabijała mnie wzrokiem, udzielając mi reprymendy. Krzyknęłam w duchu, mając już tego wszystkiego dość.

- Nawet tak nie mów, poradzisz sobie słyszysz? My sobie poradzimy – Justin pochylił się do przodu, muskając palcami mój policzek, a ja odruchowo przymknęłam oczy czując przyjemną rozkosz – damy sobie radę, nie opuszczę cię na krok, zapamiętaj to – otworzyłam oczy i przyłapałam go na wpatrywaniu się we mnie. Badał wzrokiem całą moją twarz, a najwięcej uwagi poświęcał moim oczom. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Widziałam w nich coś, coś nowego. Coś czego nigdy nie widziałam. Przejechał delikatnie kciukiem po mojej popękanej wardze i przeniósł wzrok na moje usta.

- Dziękuję – szepnęłam i pocałowałam delikatnie jego kciuka. Wiem, że masz gdzieś jego słowa i starania. Wiem do czego zmierzasz mała oszustko. To wszystko się kiedyś przeciwko tobie odwróci, pamiętaj! Wiedziałam, że moja przemądrzała podświadomość miała racje, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Zawsze stawiam na swoim i nie liczę się z innymi. Odrobinę kłamstw nie zaszkodzi jeżeli dobrze się je rozegra.

- Dzień dobry Panno Russo – do pokoju wszedł średniego wieku mężczyzna w białym fartuchu. Justin dał mi szybko buziaka w czoło, a następnie wstał robiąc miejsce lekarzowi żeby mną się zajął.

- Dzień dobry – odparłam bez życia, opadając na poduszkę i przymykając powieki. Aktualnie chciałam usnąć i się nigdy nie obudzić. To jeden z tych depresyjnych stanów.

- Jak się panienka czuje?

- Słabo, boli mnie głowa i chce mi się pić – odpowiedziałam dalej mając zamknięte oczy. Wiem, że może okazywałam odrobinę braku szacunku, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Ja tu jestem poszkodowaną, więc chyba mogę nie mieć ochoty na przesłodzone rozmowy z doktorem o tym jak to się mała Cailin źle czuje.

- Miała pani lekkie wstrząśnienie mózgu i jest pani odwodniona, więc pani aktualny stan jest typowy.

Okej koleś nie obchodzą mnie te medyczne wywody, po prostu daj mi jakąś porządną wódkę i wypuść mnie z tego piekła. Wtedy na pewno poczuję się lepiej, gwarantuję ci to.

- Chcę wracać do domu.

- Cailin.. – zaczął Justin wiedząc, że zmierzam do wykłócania się.

- Za dwa dni panią wypuścimy – powiedział mężczyzna, zapisując coś na swojej podkładce gdzie miał swoje dokumenty.

- Chcę wyjść dzisiaj, czuję się na siłach – mówiłam stanowczym głosem. Gardło bolało mnie niemiłosiernie od starania się mówić jak najgłośniej.

- Za niedługo powinno zostać podane śniadanie. Proszę odpoczywać – powiedział i wyszedł.

Zlał mnie, totalnie mnie zignorował. Pewnie jest przyzwyczajony do takich sytuacji i już się wyuczył jak powinien się zachowywać. Ja okazałam brak szacunku to staruszek się odegrał i też mi go nie zamierzał okazywać. Dupek. Nie ma takie opcji, że ja tu zostanę. Chcę się znaleźć wszędzie indziej tylko nie tutaj.
Na wspomnienie wszystkich moich wizyt w szpitalu, zbierało mi się na niepohamowany płacz.

- Nie, ja nie chcę, błagam nie! – krzyczałam przez łzy, wijąc się i wyrywając pielęgniarką, które mnie przyciskały do łóżka. Miałam jechać na kolejną serie badań, większość bolesnych lub nieprzyjemnych. Już miałam tego dość, byłam wyczerpana tymi wszystkimi wizytami i dniami spędzonymi w tym przeklętym miejscu. Powinnam się czuć lepiej, a czułam się gorzej i to zdecydowanie gorzej.

- Cailin albo się uspokoisz albo cię będziemy musiały unieruchomić – powiedziała jedna z pielęgniarek, starając się mnie jakoś uspokoić czy powstrzymać.

- Chcę do mamy, gdzie jest moja mama? – załkałam, oddychając ciężko i nierówno. Byłam cała rozpalona, a serce waliło mi jak oszalałe.

- Nie ma twojej mamy. Cailin jesteś duża, poradzisz sobie – powiedziała druga pielęgniarka, ta stara prukwa, która była już mną zmęczona i kompletnie poirytowana moim zachowaniem.

Zacisnęłam mocno powieki przypominając sobie jedną z wielu sytuacji sprzed lat. Przeżyłam w szpitalu swoje najgorsze lata. Przechodziłam przez to wszystko sama. Mama była przekonana, że jestem wystarczająco duża żeby sobie dać sama radę. Szkoda, że tak nie było. Te pielęgniarki były okropne. Badania były okropne. Byłam tym wszystkim wykończona. Pamiętam ten cały ból, psychiczny i fizyczny. Pamiętam każde ukłucie igłą. Każde nieprzyjemne i bolesne badanie. Każdą transfuzje krwi. Wszystko pamiętam jakby to było wczoraj. To było piekło, o którym chciałam zapomnieć raz na zawsze.

- Weź mnie do domu błagam cię. Nie wytrzymam tu ani minuty dłużej – szepnęłam błagalnym głosem, w którym dało się wyczuć desperacje. Spojrzałam na Justina załzawionym wzrokiem, czując pojedyncze łzy spływające po moich policzkach.

- Cailin musisz tu zostać i całkowicie wydobrzeć – powiedział przekonującym głosem, zajmując swoje wcześniejsze miejsce obok mnie na łóżku.

- Ty nie rozumiesz, ja tu nie mogę być. Boję się. Nie chcę mieć badań, to będzie bolało – zaczęłam histeryzować i gadałam jak opętana, ledwo łapiąc jakieś wdechy.

- Hej uspokój się bo zaraz będziesz miała atak paniki – ściągnął szybko buty i bluzę, a następnie szybko położył się obok mnie, przytulając moje ciało delikatnie do swojego. Wtuliłam się w niego mocno i płakałam. Był tu. Był tu przy mnie. Był tu dla mnie. Wygadałam mu się, wypłakałam, a on tu dalej przy mnie był i nie zamierzał nigdzie odchodzić. Tulił mnie mocno do siebie, pocierając moje plecy dłonią i szepcząc mi uspokajające rzeczy do ucha. Był dla mnie taki dobry, a ja nie mogłam mu dać nic w zamian. Nie zasługiwałam na kogoś tak dobrego jak on. Lecz pomimo tego wiedziałam, że nie jest mi już taki obojętny. Czułam to. Justin definitywnie nie był dla mnie już tylko przyjacielem.

- Śpij piękna – szepnął mi do ucha, a następnie pocałował mnie w głowę i przytulił mocniej do siebie, a ja zmęczona ciągłym płakaniem usnęłam w spokoju.


Z błogiego snu wyrwały mnie jakieś krzyki i harmider panujący w mojej szpitalnej celi.

- Nie obchodzi mnie to, że ona potrzebuje pomocy! Co ta dziewucha sobie w ogóle wyobraża?!

- Proszę Pani, trochę wyrozumiałości dla własnej córki. Ona jest zagubiona i samotna od lat. Ona potrzebuje pomocy.

- Mogła się w to wszystko nie pakować. Moja własna córka jest ćpunką. Większego wstydu chyba już nie może mi przynieść.

- Czy Pani siebie do cholery słyszy? Teraz się nie dziwię Cailin czemu postępowała w przeszłości tak a nie inaczej. Raczej wstyd jest mieć taką matkę. Jak Pani w ogóle może się za nią uważa skoro tak postępuje.

- Nie pozwalaj sobie chłopcze! Nie mów mi jak mam wychowywać własną córkę!

Podniosłam gwałtownie powieki, słysząc co się rozgrywa tuż obok mnie.

- Mamo? – spytałam cicho, analizując wszystko co usłyszałam kilka sekund temu.

Obydwoje jak na komendę spojrzeli na mnie.  Czując się na siłach, zrzuciłam nogi z łóżka i stanęłam na zimnych płytkach. W końcu uwolniłam się ze szponów tego niewygodnego łóżka. Poważnie gdybym miała przeleżeć swoje ostatnie chwilę na tym niewygodnym łóżku jako umierająca to chyba bym się zabiła przy pierwszej lepszej okazji.

- Cailin, nie powinnaś wstawać – Justin powiedział łagodnym głosem i od razu znalazł się u mojego boku, oplatając mnie delikatnie w talii.

- Justin, proszę zostaw nas same.

- Nie. On nigdzie nie idzie – odparłam stanowczo w stronę mamy, będąc gotowa na nadchodzącą wymianę zdań. Justin stał za mną, oplatając mnie swoim ramieniem w talii. Nawet nie wiedział, że tak mały gest dodawał mi otuchy, poczucie bezpieczeństwa i o wiele więcej siły.

- Słyszałam, że masz mi jakieś rzeczy do zarzucenia mamo – dałam nacisk na ostatnie słowo, po tym co usłyszałam z wcześniejszej wymiany zdań mamy i Justina.

- To raczej ty powinnaś w końcu przestać kłamać mi twarz i powiedzieć co ty do cholery wyprawiasz ze swoim życiem dziewczyno! – była wściekła i zraniona. Jednak u niej zawsze wygrywała agresywność.

- Kłamanie prosto w twarz musi być rodzinną cechą, nieprawdaż? – nie dam się złamać. Nie dam się poniżyć. Nie wygra ze mną.

- Nie pyskuj młoda damo!

- Bo co? Bo mnie uderzysz? Jakoś by mnie to nie ruszyło, chyba bym się musiała zacząć do tego przyzwyczajać, czyż nie mam racji? – fakt prowokowałam ją, ale nie ujdzie jej to płazem. Nie po tym co usłyszałam niecałe pięć minut temu. Ona już jest dla mnie kompletnie skończona. Jest zerem w oczach swojej jedynej córki.

- Co się z tobą stało Cailin? Gdzie jest moja córka?

- Mamo ty nie znasz własnej córki, zrozum to wreszcie! Byłaś tak wspaniałą mamą, że nie miałaś kompletnie pojęcia o tym jak żyłam i jaka byłam i tak jest do dziś. Myślisz, że jak raz na jakiś czas spędzisz ze mną sobotni poranek to jesteś wspaniałą mamusią? Nie mów mi, że aż tak żałosna jesteś. Nie było cię kiedy cię potrzebowałam najbardziej. Oszukiwałaś mnie cały czas widząc jak cierpię. Zdajesz sobie sprawę jak okropną matką jesteś? – czułam jak zaczynam się denerwować, jak agresja przejmuje nade mną kontrolę. 

Wychodzi na to, że szpital to idealne miejsce gdzie w końcu wszystko wyjdzie na jaw. Widzicie jakie życie jest pełne niespodzianek.

- Cailin jesteś ćpunką do jasnej cholery!

Moja własna matka chyba nigdy nie przestanie mnie ranić.

Poczułam jak Justin zaciska dłoń na moim biodrze, nie tylko mnie ta kobieta doprowadza do szału. W sumie ojciec Justina i moja matka byliby dobraną parą. Mają o mnie takie same zdanie. Cóż za ironia.

- Gdybyś była chociaż odrobinę lepszą matką to uwierz, że bym nią nie była – wysyczałam przez zęby, czując jak głos mi się załamuje.

Chyba jednak polegnę, jak zwykle zresztą.

- Czyli teraz nagle to wszystko moja wina tak?

- Twoja i naszej zasranej rodzinki! Wszyscy mnie zostawiliście, wszyscy. Zostawiła mnie własna rodzina, która powinna za mną w ogień skoczyć. Zawsze byłam sama. Ze wszystkim musiała sobie radzić sama. Mamo byłam młoda i zagubiona, potrzebowałam kogoś! Potrzebowałam mamy. Pamiętasz jak nigdy cię nie było przy mnie w szpitalu? Nigdy. Uważałaś, że jestem już duża i dam sobie radę. Oświecę cię. Było kompletnie inaczej. Nie dawałam sobie rady i to tak bardzo nie dawałam sobie rady. Każdego dnia cierpiałam coraz bardziej. Już zapomniałaś jak pracowałam ciężej od ciebie? Jak zarabiałam na naszą dwójkę, żebyśmy mogły normalnie żyć? Chciałam być idealną córką. Taką, z której byłabyś na każdym kroku dumna. Byłam tak przejęta tym żeby zadowolić innych, że kompletnie nie zwracałam uwagi na samą siebie – łzy płynęły mi jedna za drugą, co chwilę pociągałam nosem, a głos miałam słabszy z każdą następującą chwilą. Justin podtrzymywał mnie mocno widocznie czując, że opadam z sił – więc teraz proszę zastanów się czy to ja ta ćpunka jest gorsza czy może jednak ty – dodałam już ciszej. 
Patrzyłam na nią. Czekałam na jakąkolwiek reakcje. Chciałam żeby mnie przytuliła, powiedziała, że mnie kocha, że przeprasza. Tak bardzo tego pragnęłam teraz. Pragnęłam mojej mamy najbardziej na świecie.

- Do zobaczenia w domu – rzuciła i skierowała się w stronę drzwi.

- Nie! – spanikowałam i wyrwałam się Justinowi, który i tak zaraz mnie złapał i przycisnął mocniej do swojej sylwetki – nie zostawiaj mnie znowu! Mamo nie! Mamo proszę! – krzyczałam z cały sił, histerycznie płacząc. Wyrwałam się Justinowi, wierzgając nogami w każdą możliwą stronę. Nie zatrzymała się. Wyszła. Po prostu wyszła jak gdyby nigdy nic.

- Hej Cailin spokojnie – łagodny głos Justina powtarzał mi to cały czas do ucha jak mantrę.

Nie wierzyłam w to co się dzieję. Nie wierzyłam, że znowu mnie zostawiła. Znowu skazała mnie na samą siebie. Przecież już wie, że sobie nie poradzę. Czemu mnie zostawiła? Czy ja tak wiele wymagam? Ja się zmienię przysięgam. Chcę tylko odzyskać mamę. Swoją mamusie.

Długo po wyjściu mamy nie mogłam się uspokoić. Wpadłam w histerię i nie mogłam się opanować. Z całych sił wyrywałam się Justinowi, kopałam go, drapałam. Robiłam wszystko tylko żebym mogła się uwolnić i za nią pobiec. Po jakimś czasie zaczęłam opadać z sił i tylko mamrotałam pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa, pociągając notorycznie nosem i szlochając cicho. Bolało. Tak cholernie bolało. Ten ból przypomniał mi wszystko z przeszłości. Czułam się jakbym miała powtórkę z historii.

Czułam jak się poruszam, a raczej leże na czymś co się porusza. Z całych sił starałam się podnieść powieki, ale stały się jakoś nienaturalnie ciężkie. Chciałam się podnieść, ale nie byłam w stanie zebrać w sobie takiej siły, która uniosłaby moje ciało. Wytężyłam słuch i zaczęłam nadsłuchiwać wszystkiego co się działo dokoła mnie. Słyszałam same męskie głosy. Jeden przekrzykiwał drugiego. Zaczęłam panikować. Nie wiedziałam co się dzieję, gdzie jestem, a przede wszystkim co się ze mną dzieje. Zdobyłam się tylko na cichy jęk, który niekontrolowanie wydostał się z moich ust.

- Halo? Słyszysz nas? – ktoś ewidentnie skierował te słowa do mnie. Niestety nie dałam rady odpowiedzieć. Udało mi się tylko na chwilę unieść zdecydowanie za ciężkie powieki. Zdążyłam dostrzec rozmazany obraz jakiś ludzi nade mną i ruszającego się sufitu. Później poczułam już tylko jak przykładają mi maskę tlenową do twarzy, a moje powieki ponownie opadają. Super jestem w szpitalu.

Nie wiem ile minęło czasu od ostatniego momentu, kiedy się przebudziłam, ale teraz czułam się lepiej niż wtedy i przede wszystkim stałam już w miejscu. Nie podnosiłam powiek, byłam zbyt zmęczona. Wytężyłam tylko słuch żeby móc zebrać jakieś informacje na temat tego co tutaj tak dokładnie robię.

- Organizm dziewczyny jest wycieńczony i wyniszczony na takim stopniu, że to dziwne, że ona to zniosła – usłyszałam jakiś niski męski głos.

- Zaraz bierzemy ją na transfuzję krwi, a później serię badań. Zawiadomiliście rodziców? – tym razem odezwał się jakiś łagodny i delikatny głos kobiety.

- Tak. Matka powiedziała, że mamy jej dawać znać, bo nie może przyjechać.

- Fajna mamuśka – nawet będąc tak zmęczona, dałam radę wyczuć ironię w głosie lekarki.

Co to jest transfuzja krwi?
 Jakie badania?
Co mi dolega?
Czemu mamy nie ma?
Natłok myśli doprowadził mnie z powrotem do stracenia świadomości.

- Nie! Nie, nie, proszę przestańcie! – mówiłam spanikowana do lekarzy otaczających mnie leżącą na łóżku.

- Cailin musisz się uspokoić w tej chwili – powiedział mój lekarz i kiwnął głową w stronę pielęgniarki, która zniknęła mi nagle z pola widzenia żeby później wrócić z jakimiś pasami.

- Pomocy! – krzyknęłam przerażona, zdzierając sobie i tak już zmaltretowany głos.

 Bałam się tych ludzi. Bałam się wszystkiego. Byłam tak cholernie przerażona. Byłam na skraju załamania psychicznego. Czułam się jak jakaś chora psychicznie wariatka. Z każdym dniem spędzonym w tym piekle, wykańczałam się psychicznie równocześnie wykańczając się fizycznie.

- Siostro – lekarz zwrócił się do czarnowłosej pielęgniarki dając jej pozwolenie na to co miało nastąpić zaraz. Pielęgniarka przypięła moje nadgarstki pasami do bocznych ram łóżka. Zaczęłam się bardziej wyrywać. Czułam się zagrożona, chociaż wiedziałam, że oni mnie nie chcą świadomie skrzywdzić. Patrzyłam się po kolei na każdą osobę z przerażonymi i załzawionymi oczami. Klatka piersiowa unosiła mi się zdecydowanie za szybko. Wpadałam w histerię. Miałam atak paniki i to nie pierwszy. Skronie mi okropnie pulsowały i zrobiło mi się straszliwie duszno. Lekarze wykorzystując chwilę mojej nieuwagi wbili mi igły w obie ręce i zaczęli transfuzje krwi. Przeniosłam wzrok na przeźroczyste rurki, które momentalnie zmieniły barwę na ciemny czerwony. Poczułam jak żółć podchodzi mi do gardła, a później wymiotuję pod siebie. Dławiłam się i kaszlałam, czując niewyobrażalny ból w gardle. Pamiętam, że niczego wtedy tak nie pragnęłam jak śmierci.

- Już spokojnie, cii – dalej sterczeliśmy z Justinem na środku pokoju. Przytrzymywał mnie z całych sił żebym nie upadła.
Wszystkie wydarzenia z ostatniego czasu skumulowały się i właśnie w tym momencie wszystko wybuchło. Sprawa z Johnem, z tabletkami, z mamą i całym tym rodzinnym zamieszaniem. Wszystko postanowiło zaatakować mnie w jednym momencie. W takim kiedy byłam najsłabsza, żeby dobić mnie jeszcze bardziej. Ból psychiczny, który teraz we mnie siedział i niszczył mnie od środka, był nie do opisania. Chciałam krzyczeć. Chciałam coś rozbić, zniszczyć. Zrobić wszystko, żeby tylko nie czuć tego bólu. Czułam jak rozsadza mi klatkę piersiową. Czułam go w każdym najmniejszym zakamarku mojego organizmu. Był nie do wytrzymania. Zaczęłam krzyczeć z całych sił, wierzgać się, płakać. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie panowałam nad tym. Byłam przerażona. Nie chciałam się tak zachowywać. To było silniejsze ode mnie. Chciałam już opaść z sił i usnąć. Oderwać się od tego wszystkiego choć na chwilę.

- Zabierz ten ból, błagam. Justin zabierz go! – to były ostatnie słowa jakie wypowiedziałam przed poczuciem lekkiego ukłucia w rękę.
***
Siedziałem na korytarzu ze spuszczoną głową i z rękami na karku. Byłem jednym wielkim kłębkiem nerwów. Noga podrygiwała mi nieustannie, powoli zaczynając irytować mnie samego. Oblizywałem co chwilę nerwowo wargi, a raz na jakiś czas wplatałem palce we włosy i mocno za nie ciągnąłem. Minęły dwie godziny odkąd lekarze interweniowali i uśpili Cailin. Tego czego byłem świadkiem po prostu mnie zszokowało, a myślałem, że widziałem już wszystko w życiu. Mój ojciec przy Cailin to było nic. Ja naprawdę nie zdawałem sobie sprawy z tego, że Cailin ma aż takie problemy psychiczne. Nie mogłem patrzeć na tą Cailin. Na jej ból, cierpienie. Ona jest załamana, zagubiona. Ona chyba sama nie ma pojęcia jak bardzo poważny jest jej problem. Ja w pewnym momencie byłem przerażony. Bałem się, że ona sobie coś zrobi, albo nieopacznie zrobi coś nam wszystkim. Ja zawsze wiedziałem, że jest dobra w ukrywaniu swoich emocji i uczuć, ale żeby umieć coś takiego kryć? Ona potrzebuję profesjonalnej pomocy. Przecież jak stanie się kiedyś podobna sytuacja, na przykład w miejscu publicznym to, albo to się skończy tragicznie pod względem zdrowotnym, albo ludzie ją wsadzą do szpitala psychiatrycznego. Dalej do mnie to wszystko nie docierało. Widok takiej bezbronnej, cierpiącej i to jak cholernie cierpiącej Cailin. Słysząc jej desperacje i ból w głosie, łamały moje serce na coraz to więcej kawałeczków. Nie będę się nawet wypowiadać na temat jej mamy, ponieważ ta kobieta nie jest wart traconych przeze mnie kalorii na gadanie o niej. Wszystko w jej życiu sprowadza się do bólu i cierpienia, a ja nie mogę na to patrzeć. Czemu taka krucha i zagubiona młoda dziewczyna musi tak cierpieć? Czemu wszechświat jest przeciwko niej? Czemu ta dziewczyna zawiniła, że na jej ścieżce są same doły, w które co chwilę wpada. Za każdym razem upada coraz niżej i niżej. Spotyka ją coraz więcej rzeczy, które ją tylko niszczą. Jest ofiarą niesprawiedliwości na tym świecie. Ile razy jeszcze musi upaść i jak bardzo musi się zniszczyć żeby w końcu się nad nią zlitowano?
Przetarłem dłonią zmęczoną twarz i wstałem, rozprostowując kości. Wyrzuciłem pusty kubek po kawie, który towarzyszył mi na krześle obok i wszedłem po cichu do pokoju Cailin. Widzieć ją taką spokojną i cichą dzisiejszego dnia to coś nowego. Była cała blada, a pod oczami miała wielkie sińce. Wyglądała tak jak na początku naszej znajomości, niecałe półtora miesiąca temu. Była nawet bledsza od opatrunku, który miała na czole. Natomiast kości policzkowe były za bardzo wystające, a usta całe spierzchnięte. Boję się pomyśleć jak wygląda reszta jej ciała. Podszedłem po cichu do łóżka i jak najdelikatniej usiadłem na skraju. Przejechałem opuszkami palców po jej policzku, przypominając sobie jakie są zarumienione w zwyczaju. Kąciki ust same mi drgnęły do góry, formując krótki uśmiech. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była tak niesamowitą kobietą. Kochałem w niej ten zapał, jej tajemniczość to jak rozkoszna potrafiła być. Uwielbiałem każdą jej zaletę i wadę. Jej niewyparzoną buzię. Tego małego cwaniaka, który się w niej krył. Byłem nią oczarowany.

- Będziesz przy mnie szczęśliwa. Będę Cię kochać całym sercem. Sprawię, że zaczniesz żyć chęcią życia. Wynagrodzę ci całe twoje cierpienie. Obiecuję Ci to Cailin – powiedziałem do jej nieprzytomnej osoby. Pochyliłem się i przytrzymałem wargi przy jej skórze na czole, obdarowując ją czułym całusem. Spojrzałem na nią ostatni raz, uśmiechając się lekko i wstałem wychodząc z pokoju. Zamknąłem po cichu drzwi i odwróciłem się na pięcie wpadając na chłopaka mojego wzrostu.

- Chyba Ci się sale pomyliły – powiedziałem normalnie, stając mu na przejściu. Przyjrzałem mu się przez chwilę i zauważyłem kilka podobieństw w wyglądzie u niego i u blondynki. No chyba sobie ze mnie jaja robicie. Jej brat, serio?

- Nie wydaję mi się. Leży tu moja siostra, Cailin Russo.

- O czyżbyś nagle miał siostrę? – zapytałem go z dużą ilością ironii w głosie.

- Stary nie wiem kim jesteś i jaki jest twój problem, ale on na pewno nie dotyczy mnie. Więc jakbyś mógł zejść mi z drogi to byłoby mi naprawdę miło – posłał mi sztuczny uśmiech i zrobił krok do przodu powodując, że nasze klatki piersiowe się zderzyły.

- Muszę Cię zmartwić koleżko, bo dziś już się nie zobaczysz ze swoją siostrą – dałem nacisk na ostatnie słowo żeby go wkurwić – wasza kochana mamusia doprowadziła ją do takiego stanu, że musieli jej podać leki uspokajające.

- O czym ty pieprzysz? – zrobił krok do tyłu, będąc ewidentnie zaskoczony tym o czym się dowiedział.

- Najlepiej będzie jak sam zapytasz się mamy jak było no chyba, że będzie ci kłamać prosto w twarz, bo u was to rodzinne – nie pamiętam kiedy ostatni raz mówiłem tak przepełnionym ironią głosem. Nie odpowiedział już nic, odwrócił się na pięcie i udał się przed siebie znikając za pierwszym zakrętem.

Ja już zadbam o to żeby Cailin uwolniła się od tych zakłamanych i bezdusznych ludzi.

___________________________

Dzisiaj trochę agresywnie, wstrząsająco i wzruszająco. 
Mam nadzieję, że podołałam temu rozdziałowi. Jeżeli mam być szczera to płakałam pisząc go, jest dla mnie naprawdę ważny, bo włożyłam w niego serce w sumie tak jak w każdy inny.
Nie muszę chyba tłumaczyć, że fragmenty pisane kursywą to retrospekcje. Jestem fanką retrospekcji, więc będą się one jeszcze pojawiać w następnych rozdziałach.
Drodzy kochani zacznijcie proszę komentować albo po prostu pewnego dnia zobaczycie, że zawieszam i będzie wielki bunt i III wojna światowa (odpukać, bo nie wiadomo co Putin wymyśli). Ilość wyświetleń wzrasta z dnia na dzień, jest was naprawdę dużo (za co cholernie dziękuję), a komentarza wam się już nie chcę napisać (nie kieruję tego do osób, które uprzejmie komentują).
Naprawdę z całego serca proszę was o jeden komentarz od każdego z was.
Jak macie jakiekolwiek pytania to zapraszam na Ask'a lub TT. Pytajcie o co chcecie!
Do następnego xx

Polecam bloga niesamowitej dziewczyny:

16 komentarzy:

  1. Popłakałam się, rozdził najpiękniejszy na świecie :'(

    OdpowiedzUsuń
  2. Rycze jak głupa ;=; Ten rozdzial jest piękny.Kocham Cię dziewczyno ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. jejuu ♥
    biedna Cailin.. jak bardzo jej przeszłość musiała być zepsuta żeby dziewczyna była w takim stanie. mam nadzieję, że w końcu pozwoli Justinowi do siebie dotrzeć i pomóc sobie, bo to co dzieje się w jej życiu to jak jakaś apokalipsa lmao
    czekam na następny xoxox

    OdpowiedzUsuń
  4. Najlepszy rozdział z calego opowiadania :)))) Zajebiścue ci wyszedł. Czekam na następny i mam nadzieję ze bedzie również niesamowity.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział naprawdę cudowny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Najlepszy,najcudowniejszy.Brak mi słów ;(.Życie Cailin to dramat,mam nadzieje,że Justinowi uda się Jej pomóc ;-;

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten rozdział na początku był dziwny no bo ona gadała ze wróci do narkotyków i w ogóle... Ale potem okazał się idealny! Na prawdę widać w tym mnóstwo twojego serca i miłości do pisania a to jest najważniejsze w tym. Życzę weny na kolejne rozdziały!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ją chcę takiego Justina na święta.Super rozdział czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  9. najlepszy rozdział, czekam na next ffvbbbxx

    OdpowiedzUsuń
  10. czekam na nn ;)

    OdpowiedzUsuń