niedziela, 15 lutego 2015

21.

Weszłam do pokoju, wycierając dokładnie włosy małym ręcznikiem. Moje całe ciało drżało z zimna, a skóra była pokryta gęsią skórką. Jak nie będziemy chorzy po tych zabawach w deszczu to będzie istny cud. Rozglądnęłam się za Justinem widząc uchylone okno, przez które dało się wyjść na dach. Temu jeszcze mało? Zadrżałam z zimna i podeszłam do fotela biorąc z niego koc, którym następnie się otuliłam. Rzuciłam ręcznik na łóżko i podeszłam do okna. Wystawiłam przez nie głowę, szukając wzrokiem Justina w tych ciemnościach.

- Wracaj do środka wariacie – powiedziałam, zauważając siedzącą sylwetkę bruneta.

- Pięknie tu masz – odpowiedział, nie odwracając w moją stronę wzroku.

- Już wiesz czemu nie chcę wyjeżdżać – odparłam smutno i schowałam się z powrotem do środka. Usłyszałam za sobą jak chłopak wstaje i również wraca do pokoju. Zamknął okno i podszedł do mnie, przytulając od tyłu.

- Wiem i cię rozumiem, ale nie zawsze dostajemy to co chcemy.

- Ja dostałam.

- Co masz na myśli? - odwróciłam się i podniosłam na niego wzrok.

- Dostałam ciebie – uśmiechnęłam się blado.

- Podobno mieliśmy nie być romantyczni jak ci wszyscy inny – zaśmiał się, odgarniając mi mokre kosmyki włosów za ucho.

- Nie mogłam się powstrzymać – wzruszyłam ramionami, przytulając się do jego klatki piersiowej.
Westchnęłam cicho, zaciskając palce na jego koszulce. Miałam dziwne, a raczej złe przeczucia. Czułam, że w przeciągu następnych kilku dni coś się wydarzy. Nie wiem czemu jakoś tak nagle mnie naszło na przejmowanie się tym dziwnym uczuciem tam w środku. Może to przez te długie przemyślenia pod prysznicem, bądź dlatego, że jutro wracamy do miasta. Zaczynałam po prostu świrować. Było mi tak dobrze tutaj, że najzwyczajniej w świecie się bałam powrotu do mojego realnego i codziennego życia.

- Wszystko w porządku? – usłyszałam przejęty głos Justina. Tak jakby czytał mi w myślach albo miał jakiś czujnik, który informuje go o tym, że coś złego dzieje się w mojej głowie.

- Tak, po prostu się zamyśliłam – odparłam normalnym głosem. Nie chciałam go tym wszystkim obarczać. To moje myśli, więc ja powinnam się nimi zamartwiać, a nie on. Ma już wystarczająco na głowie. Opiekowanie się mną na pewno nie jest takie łatwe. Szczerze mu współczuje, że nie może mieć jakiejś normalnej dziewczyny, z którą może prowadzić normalne życie. Na pewno jestem dla niego jakimś tam problemem, ale już się przyzwyczaiłam do tego, że większość zawsze daje mi przydomek „problem”.

- Chodźmy spać chyba, że chcesz coś porobić – pocałował mnie w głowę, głaszcząc czule moje plecy.

- Definitywnie jestem za pójściem spać, padam na twarz – jęknęłam, odklejając się od niego.

- No to do spania – Justin złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę łóżka. Wzięłam wcześniej rzucony ręcznik i rozwiesiłam go na kaloryferze. Gotowi do spania, ułożyliśmy się wygodnie, przytulając się do siebie.

- Dobranoc Justin – szepnęłam, wtulając głowę w jego szyje.

- Dobranoc  Cailin – przycisnął swoje usta do mojego czoła, składając na nim soczystego buziaka. Zamknęłam oczy i z tym męczącym uczuciem w żołądku starałam się zasnąć.



Otworzyłam oczy, rozglądnęłam się dookoła i zorientowałam się, że jestem u siebie w domu w Atlancie. Zdziwiona i zdezorientowana, zaczęłam iść w głąb mieszkania, z którego słyszalne były jakieś niewyraźne głosy. Będąc coraz bliżej salonu głosy stawały się głośniejsze i wyraźniejsze.

- Zostaw mnie! Czego ty do cholery chcesz? – usłyszałam drżący głos swojej mamy. Przerażona pobiegłam i chwilę później zastałam w salonie przerażającą scenę.

- Mamo! – krzyknęłam, widząc przyciśniętą kobietę do ściany przez jednego mężczyznę. Obok natomiast stał drugi, który wszystkiemu się przyglądał – mamo! – krzyknęłam jeszcze raz, ale nic nie odpowiedziała, ani nie zareagowała. Jakby mnie nie słyszała, jakbym była niewidzialna.

- Jesteś dokładnie taka sama jak własna córka – mężczyzna, przyciskający moją mamę do ściany zaśmiał się i zaczął coś kombinować przy jej ubraniach.
Znałam ten głos. Bardzo dobrze znałam ten okropny, wywołujący u mnie wymioty głos. John. Co ten skurwiel tu robił? Co tu się do cholery działo? Czemu nikt mnie nie słyszy, ani nie widzi? Czemu John i jakiś facet są w moim domu? Przyjrzałam się drugiemu mężczyźnie widząc w nim coś znajomego. Te rysy twarzy, ta lekko zgarbiona sylwetka.. nie to nie może być prawda. Przecież co on by tu miał robić? Nie to niemożliwe. To nie może być mój ojciec. Chcąc się upewnić, podeszłam kilka kroków do przodu.

- Tata? – spytałam drżącym głosem, ale ten też ani drgnął.

- W końcu to ona wychowała naszą córkę na puszczalską idiotkę – parsknął mój ojciec, śmiejąc się.

- Nie waż się jej tak nazywać – mama warknęła w jego stronę, cały czas starając się wyrwać Johnowi.

- Boisz się przyznać przed samą sobą jaką masz córkę? Smutne – odparł ironicznie John – ciekawe kiedy się da temu lalusiowi żeby załatwić sobie jakąś lepszą posadę – zaśmiali się oboje.
Stałam tam i nie wiedziałam co robić bądź myśleć. Nie wiedziałam co się tak naprawdę działo. Chciałam krzyczeć bądź jakoś zareagować na to wszystko, ale nikt mnie nie słyszał ani nie widział. To było frustrujące. Nie wiedziałam czemu tak jest. Nie wiedziałam co tu robię, skoro stoję tu jak jakiś duch.

- Zostaw ją w spokoju bydlaku – syknęła w stronę Johna.

- Spokojnie teraz chyba przerzucę się na ciebie – mruknął cwaniacko, a ja poczułam jak żółć podchodzi mi do gardła – chodź Victor, twoja żonka chyba potrzebuje porządnego rżnięcia – zaśmiali się oboje. Nie mogłam tego słuchać. Zaczęłam krzyczeć i wpadłam w histerie jak jakaś stała pacjentka szpitala psychiatrycznego. Podbiegłam do nich i zaczęłam okładać ich pięściami. Kopałam ich, drapałam, starałam się odciągnąć od mamy. Po jakiś kilku minutach zorientowałam się, że tak naprawdę atakuję powietrze. Moje ręce i nogi latały w powietrzu nie dotykając niczego ani nikogo. Otworzyłam oczy i słyszałam tylko swój urwany oddech. Czułam jak zaczynam wariować. Patrzyłam w każdą stronę będąc coraz bardziej przerażona. Moja klatka piersiowa unosiła się coraz szybciej, a mi coraz trudniej było złapać oddech. Przed oczami robiło mi się z sekundy na sekundę ciemniej.

- Następnym razem dowiedz się więcej o facetach, z którymi się zadajesz – usłyszałam znowu ten okropny głos. Spojrzałam w stronę kuchni i szybko tam pobiegłam. Na podłodze leżało bezwładne ciało mojej rodzicielki. Była cała pobita i zakrwawiona. Stali nad nią i się śmiali.

- Czego do cholery chcecie? – krzyknęłam w ich stronę, rzucając się do ciała mamy – co wyście jej zrobili? – krzyczałam, płakałam – zróbcie coś kurwa! Ratujcie ją! – potrząsałam zmasakrowaną sylwetką rodzicielki – czemu tak nagle ucichliście huh? – spytałam, podnosząc wzrok do góry żeby na nich spojrzeć, ale ich już nie było. Byłam coraz bardziej zdezorientowana tym wszystkim. Spojrzałam z powrotem na mamę, ale jej też już nie było. Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Skuliłam się w kłębek i położyłam na zimnej posadzce. Zamknęłam oczy i chciałam zniknąć. Krzyczałam ile sił w płucach, mając nadzieje, że to jakoś pomoże i mnie stąd zabierze.



Ocknęłam się, podnosząc do pozycji siedzącej. Cała dyszałam, a moje ciało było pokryte grubą warstwą potu. Przyłożyłam drżącą dłoń do ust, będąc przerażona tym co właśnie mi się śniło. Dopiero po chwili się zorientowałam, że obudził mnie odgłos notorycznie dzwoniącego telefonu. Cała się trzęsąc wstałam i podeszłam do komody na której, leżało urządzenie. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, widząc przychodzące połączenie od Chada. Byłam mało niż zdziwiona. Czemu Chad miałby do mnie dzwonić o takiej porze? Jest środek nocy. Połączenie ucichło, więc zaczęłam się zastanawiać czy jest sens odzwaniać i dowiadywać się co jest takiego pilnego. Mając nadzieje, że sobie odpuści odwróciłam się na pięcie i udałam się z powrotem do łóżka. W połowie drogi, telefon znowu się odezwał. Jęknęłam sfrustrowana i wróciłam do komody biorąc urządzenie do ręki, akceptując połączenie.

- Czego chcesz? – warknęłam.

- Mama jest w szpitalu.

Poczułam jak robi mi się słabo. Złapałam się szybko drewnianego mebla, chcąc się uchronić przed upadkiem. Byłam przerażona. Ten sen. To dziwne uczucie, które cały czas miałam. Wiedziałam, że coś w tym jest. Czułam, że coraz trudniej mi się oddycha. Zaczęłam panikować i drżeć jeszcze bardziej.

- Co? Jak to? Co się stało? – zasypałam go milionem pytań, ledwo wydając z siebie jakiś odgłos.

- Nie wiem, dopiero się dowiedziałem. Wracaj do Atlanty natychmiast – powiedział stanowczo i się rozłączył. Odłożyłam telefon i podparłam się dwiema rękami o komodę.

- Cailin? Wszystko w porządku? – usłyszałam za sobą zaspany głos Justina. Nic nie odpowiedziałam. Skuliłam się i zaczęłam cicho szlochać. Czułam jak nogi mi się trzęsą i zaraz po prostu upadnę. Tak też się stało. Nie minęła chwila, a ja upadłam głośno na kolana.

- Hej Cailin co się dzieje? – przestraszony Justin znalazł się zaraz obok mnie. Uklęknął naprzeciwko, biorąc w dłonie moja twarz – matko boska jesteś cała rozpalona. Ty płakałaś? Cailin co się do cholery dzieje? Źle się czujesz? Coś cie boli? – mówił tak szybko, że nie mogłam nic zrozumieć. Cały czas walczyłam o każdy kolejny oddech.

- Musimy wracać do miasta, teraz – wychrypiałam, tylko na tyle było mnie stać.

- Czemu co się stało? Jest środek nocy.

- Moja mama jest w szpitalu i jeszcze ten sen – słowa ledwo co przechodziły mi przez gardło.

- Co? Jak to? Jaki sen? Cailin zaczynasz mnie przerażać.

- Wszystko ci wytłumaczę w drodze. Zbieramy się szybko – powiedziałam, zbierając się w garść.




Kwadrans później, siedzieliśmy w aucie i wyjeżdżaliśmy z garażu moich dziadków. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak szybko udało mi się zebrać i spakować. Latałam po domu jak szalona, zabierając wszystkie swoje rzeczy jak i również Justina. Zostawiłam dziadkom list, w którym napisałam, że musieliśmy wracać pilnie do miasta i, że dziękujemy za gościnę oraz damy znać jak wszystko się wyjaśni. Nie chciałam im pisać o mamie, ponieważ nie potrzebne im kolejne zmartwienia. Powiadomię ich o wszystkim jak sama będę coś wiedzieć. Siedziałam na fotelu jak na szpilkach. Cały czas się trzęsłam i starałam opanować swój oddech jak i szloch. Nie wiem czy Justin coś do mnie mówił bądź mnie dotykał, byłam kompletnie niedostępna. Czułam się jakby ktoś wyssał ze mnie duszę i zostawił tylko zmasakrowane ciało. Powiedzieć, że byłam przerażona w tym momencie to było zdecydowanie niedopowiedzenie. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Miałam wrażenie, że z minuty na minutę wariuję coraz bardziej. Może to nie było tylko wrażenie, może tak też było. Oparłam głowę o zagłówek i przymknęłam oczy. Justin znowu musi w tym wszystkim uczestniczyć. Zamiast sobie spokojnie spać to musi mnie wieźć w nocy przez trzy godziny, bo w moim życiu się wali, a nie w jego. Gdyby nie fakt, że nie mam prawa jazdy to bym go nie budziła i sama to wszystko załatwiła. Jestem chodzącą porażką. Czułam się winna, że wszyscy wokół mnie muszą cierpieć. Co jeżeli mama jest w szpitalu, ponieważ mój sen nie okazał się tylko wybrykiem mojej wyobraźni, a prawdziwym zdarzeniem, które miało miejsce? Co jeżeli ona tam leży zmasakrowana i walczy o życie, przeze mnie? Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nie zorientowałam się nawet, kiedy pogrążyłam się w śnie z tego zmęczenia.

- To wszystko twoja wina. Wszyscy cierpią przez ciebie. Jesteś zerem, które tylko rani innych i uprzykrza im życia – słyszałam ten ohydny głos tuż przy moim uchu. Chciałam otworzyć oczy, ruszyć się, ale nie mogłam. Dookoła mnie było ciemno i ciasno. Byłam uwięziona w jakimś pudle. Używałam każdego mięśnia, każdego zmysłu żeby się ruszyć bądź coś zobaczyć. Niestety na nic. Mogłam słyszeć tylko ten głos w kółko powtarzający te same słowa oraz jego oddech przy mojej twarzy. Tak strasznie się bałam. Byłam bezradna i to doprowadzało mnie do szaleństwa.

- Ciekawe co powiedzą inni na to, że zabiłaś własną matkę szmato – to było ostatnie co usłyszałam, później była ciemna otchłań, w którą zaczęłam spadać. Odzyskałam zdolność do mówienia i zaczęłam krzyczeć, a następnie otworzyłam oczy, orientując się, że jestem dalej na przednim siedzeniu w samochodzie.

- Matko boska Cailin co się stało? – Justin zjechał na pobocze i zatrzymał samochód. Wysiadłam szybko z auta. Wzięłam głęboki wdech i przyłożyłam drżącą dłoń do zbyt szybko unoszącej się klatki piersiowej. Patrzyłam się pustym i przerażonym wzrokiem na ciemną drogę przed nami. Zaczęłam płakać, będąc coraz bardziej tym wszystkim przerażona. Chłopak stanął przede mną, zmuszając do popatrzenia na siebie.

- Powiedz mi w końcu co się do cholery dzieje, bo zaczynam się martwić! – podniósł głos, widocznie będąc już sfrustrowany moim zachowaniem. Pokręciłam bezradnie głową, zaciskając mocno oczy i wtuliłam się w jego klatkę piersiową.

- Skarbie uspokój się, bo zaraz wpadniesz w histerie – dało się usłyszeć w jego głosie strach jak i troskę. Przycisnął mnie mocno do siebie, szepcząc do ucha uspokajające słowa. Czując się w końcu bezpieczna zaczęłam się powoli uspokajać.

- Justin, to przeze mnie mama jest w szpitalu – szepnęłam. Te słowa wydawały się straszne w mojej głowie. Teraz jak je wypowiedziałam na głos..to było już coś okropnego.

- Co? O czym ty mówisz? – chłopak odsunął mnie od siebie, biorąc delikatnie w dłonie moją twarz.

- Te sny. John. Tata. Te słowa. Matko boska, zabiłam własną matkę – mówiłam jak opętana – szybko, musimy jechać. Oni ją dorwą. Oni dorwą mnie. Justin szybko! – krzyknęłam, wyrywając się mu. Tego było za wiele. Z oczu płynęły mi cały czas łzy. Nie mogłam złapać ani jednego oddechu. Wpadłam w panikę, osuwając się w ramiona chłopaka i znowu zapadła ciemność. Ciemność której tak strasznie się bałam, a raczej tego co się w niej kryło.



Zamrugałam kilka razy powiekami, a nocne latarnie mnie oślepiły, zmuszając do ponownego zamknięcia oczu. Czułam się okropnie. Głowa mnie bolała, a skronie pulsowały jakby zaraz miały wybuchnąć. Oczy mnie piekły od natarczywego płakania, a w gardle czułam ostre drapanie. Zbierając się na odwagę, ponownie podniosłam powieki i tym razem przyswoiłam ostre światło latarni. Spojrzałam przez okno i zorientowałam się, że jesteśmy już w mieście. Nie pasował mi tylko ten fakt, że jechaliśmy w kompletnie przeciwnym kierunku niż powinniśmy.

- Justin, szpital jest w drugą stronę – powiedziałam zachrypniętym głosem, odwracając głowę w stronę prowadzącego chłopaka.

- Pojedziemy tam jutro. Musisz odpocząć i ochłonąć. Zasłabłaś Cailin – powiedział słabym głosem, przenosząc na chwilę na mnie swój zmartwiony wzrok.

- Pieprzyć to do cholery. Moja mama jest w szpitalu. Zawieź mnie tam, albo wysadź tu i sama sobie poradzę.

- Cailin nie zniesiesz więcej już dzisiaj. Jesteś wyczerpana rozumiesz? – odparł stanowczo, zaciskając dłonie na kierownicy. Widać było, że ze sobą walczył. Chciał mnie tam zawieźć, ale moje bezpieczeństwo i zdrowie stawiał na pierwszym miejscu, co akurat mnie mało obchodziło.

- To chyba ty nie rozumiesz, że moja mama leży w szpitalu i nie wiadomo co jej się dzieje! Zawieź mnie do szpitala, albo zatrzymaj samochód.

- Nie.

- Zatrzymaj samochód, albo wyskoczę.

- Kurwa, Cailin! – uderzył w kierownice i zmienił pas tym samym zmieniając kierunek na ten właściwy. Uśmiechnęłam się pod nosem, ciesząc się z małej wygranej. Cholera, to nie było teraz ważne, ogarnij się Cailin. Oparłam się o siedzenie, oddychając już normalnie. Byliśmy coraz bliżej szpitala oraz mamy. Bałam się co tam zastanę. Przecież jeżeli coś jej się stało poważnego..nie, to nie wchodzi w grę. Na pewno jest wszystko okej. Może tylko to jakaś drobna kontuzja, bądź coś takiego. Mama jest silna. Jej się nigdy nic nie dzieje. Zaczęłam sobie powtarzać te słowa jak mantrę. Justin zatrzymał się na pierwszym lepszym miejscu parkingowym, a ja nie czekając na niego, wysiadłam i rzuciłam się do biegu w stronę wejścia głównego. Ten facet kiedyś ze mną zwariuje. Pchnęłam dwuskrzydłowe drzwi i znalazłam się w najbardziej przez siebie znienawidzonym miejscu. Szpital to jedno z najgorszych co mnie w życiu spotkało, a takich rzeczy było naprawdę wiele. Podbiegłam do rejestracji, przy której siedziała młoda pielęgniarka.

- Dzień dobry, gdzie leży Monic’a Russo? – spytałam szybko, uspokajając oddech po tym mały sprincie. Ja niby byłam sportsmenką?

- A pani jest kim? – kobieta, podniosła na mnie wzrok, unosząc jedną brew w geście zapytania.

- Cailin Russo, jej córka.

- Sala 124, drugie piętro.

- Dziękuję – odpowiedziałam pośpiesznie i posłałam jej lekki uśmiech.
 
- Cailin zaczekaj – odwróciłam się, widząc wchodzącego do szpitala Justina – nie wszyscy umieją biegać tak jak ty – zaśmiał się cicho i podszedł do mnie, złączając nasze dłonie. Nic nie odpowiedziałam, po prostu poprowadziłam nas w stronę windy. Weszliśmy do windy, która od razu przyjechała i wcisnęłam guzik z liczbą numer dwa. Drzwi się zasunęły, a ja oparłam głowę o ramie Justina i odetchnęłam cicho.

- Spokojnie, zaraz się wszystko wyjaśni – pocałował mnie w czoło i ścisnął mocniej moją dłoń. Winda wydała z siebie ten charakterystyczny odgłos, który oznaczał, że dojechaliśmy na właściwe piętro. Wyszliśmy pośpiesznie, znaczy ja szłam szybko i ciągnęłam za sobą zmęczone ciało Justina, a następnie skierowaliśmy się w kierunku sali 124. Rozglądałam się dookoła, szukając kogoś znajomego. Zauważyłam jak z jakiegoś pokoju wychodzi mój brat z młodą lekarką. Puściłam rękę Justina i podbiegłam do nich.

- Co z nią? – zapytałam szybko, nawet nie racząc się z nimi przywitać – wszystko okej? Co jej się stało? Czy to coś poważnego?

- Cailin, spokojnie – warknął w moją stronę Chad.

- Ty się nawet do mnie nie odzywaj i nie karz mi się uspokajać – podniosłam na niego głos.

- Hej, kochanie – poczułam dłoń Justin na swoim karku i momentalnie się uspokoiłam.

- Proszę pani, proszę się uspokoić. Wszystko jest w jak najlepszym porządku – uśmiechnęła się do mnie lekarka – pańska matka jest w ciąży, dziesiąty tydzień – powiedziała takim tonem jak by mówiła o sobie, a nie o swojej pacjentce. Spojrzałam na Chada, który złapał się za czoło, a następnie z powrotem na lekarkę.

- W ciąży? Jakim kurwa cudem – parsknęłam, patrząc się na nią niedowierzająco.

- Proszę uważać na słowa panienko – odparła oburzona – jak chcą państwo do niej wejść to nie ma problemu, przyda jej się towarzystwo i trochę otuchy – uśmiechnęła się jeszcze raz do nas, a następnie odeszła. Przecież ona nie może być w ciąży. To się nie może wydarzyć. Jak ona sobie to wszystko wyobrażała? Ja rzucę wszystko i będę na nią i jej bachora zarabiać? Nie ma takiej opcji. A po drugie, z kim do cholery ona ma to dziecko? Zacisnęłam dłonie w pięści i wzięłam głęboki wdech.

- Tylko błagam cię, opanuj się – szepnął mi do ucha Justin, wiedząc do czego jestem zdolna gdy jestem wściekła. Teraz to ja byłam więcej niż wściekła. Weszłam do pokoju, od razu kierując wzrok na leżącą sylwetkę mamy. Wyglądała tak marnie. Widać, że jej to wszystko nie służy. Uspokoiłam się w środku i uśmiechnęłam się delikatnie. Podeszłam do łóżka i usiadłam na metalowym krzesełku.

- Hej – powiedziałam cicho, łapiąc ją delikatnie za dłoń – jak się czujesz?
Odwróciła  głowę w moją stronę i spojrzała na mnie. Nie umiałam wyczytać nic z jej oczu ani twarzy. Wyrwała swoją dłoń z mojego uścisku i odwróciła głowę z powrotem w drugą stronę.

- Kto cie tu wpuścił? Nie chciałam cię tu, ani nie chce – warknęła swoim słabym głosem. Siedziałam tam osłupiała tym co właśnie usłyszałam. Już do końca życia będzie mnie nienawidzić za to, że się pogubiłam i popełniłam masę głupich błędów? Co się z nią stało? Nigdy bym nie pomyślała, że moja własna matka okaże się takim typem osoby.

- Co ja ci takiego zrobiłam mamo? Proszę powiedz mi co ja ci takiego zrobiłam, że tak mnie karzesz?

- Pozwoliłam Ci pojawić się w moim życiu.

- Nie wierzę, że to powiedziałaś. Jak możesz? Jak kurwa możesz byś taka w stosunku co do mnie? – zaczęłam się na nią wydzierać. Wstałam gwałtownie, przewracając metalowe krzesełko.

- Puszczalskie nie zasługują na szacunek skoro same siebie nie szanują – tak łatwo jej przychodziło, wypowiadanie takich słów.
Każde jej słowo było jak jedno pchnięcie nożem w moje poszarpane już serce. Taka osoba jak ona nie zasługuje na miano matki. Jak tak można? Kurwa jak tak można? Już po prostu ręce opadają. Czuję się coraz bardziej bezsilna i bezradna. Nie wiem co mam mówić, robić czy myśleć. Ona mnie niszczy.

- Jesteś najgorsza, jesteś nikim, jesteś zerem, które nie zasługuje na nic ani na nikogo – popatrzyła się na mnie.

- A ty nie jesteś już moją matką – warknęłam, patrząc się na nią wzrokiem przepełnionym niewyobrażalnym bólem.

- To będzie dla mnie przyjemność.

- Monic? – usłyszałam za sobą znajomy głos i od razu się odwróciłam. Tego już za dużo jak na dzisiejszy dzień. Co jeszcze się stanie? Jeszcze Johna tutaj brakuje.

- Tata? – szepnęłam cicho, czując jak coraz trudniej mi się stoi o własnych siłach – nawet mi nie mów, że to z tym skurwielem masz dziecko – syknęłam w stronę mamy – i kto tu jest puszczalską – posłałam jej ironiczny uśmiech – jesteście siebie wszyscy warci, nie chce mieć z wami nic wspólnego do końca mojego pierdolonego życia! – krzyknęłam i wyszłam z pokoju, po drodze trącając mocno ramieniem swojego ojca.

Widząc, że na korytarzu nie ma Justina, skorzystałam z okazji i pobiegłam szybko w stronę klatki schodowej. Zbiegłam po zbyt dużej ilości schodów i po chwili stałam przed szpitalem, oddychając głośno. Spojrzałam na czarne auto, o które opierał się John. Ja pierdole to są jakieś jaja.

- Nie masz dokąd pójść huh? – uśmiechnął się cwaniacko, otwierając mi drzwi od strony pasażera. To właśnie ten człowiek wszystko zepsuł w moim życiu. Każda cząstka mnie nienawidziła go z całych sił. Uniosłam dumnie brodę do góry i poszłam w jego stronę. On zniszczył moje życie, to teraz czas na zemstę. Nie ważne ile będę musiała poświęcić, zniszczę tego człowieka. Zrobię wszystko żeby mnie błagał o śmierć.

Ta zemsta nie będzie słodka.

______________________________

W końcu po długiej niezaplanowanej przerwie jest! Mamy nadzieje,że Wam się podoba.
Chcemy przeprosić za długą nieobecność, a przede wszystkim podziękować za to, że nadal z nami jesteście.
Do następnego x

18 komentarzy:

  1. Nie mogę doczekać się kolejnego! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. nienwwidse jej matki przysiegam dawaj szybko nowy bo jesyem cciekawa co zrobi johnowi i mam nadzieje ze to bedzie bolesne

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. więcej Justina i Cailin mogłoby być. Rozdział świetny i czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. nadal matka tak źle ją traktuje? i co ona kombinuje ze wsiadła z nim do auta!?

    OdpowiedzUsuń
  6. jezu czekam na nastepny:)mam nadzieje ze ona mu cos zrobi ale bez przesady haha

    OdpowiedzUsuń
  7. oooooo mój Boże nawet nie wiem jak słowami wyrazić to co teraz czuję po przeczytaniu tego rozdziału wow....jprd co za wredna s*ka z tej matki jak można gadać takie rzeczy własnej córce i no szok,że jeszcze nagle ojciec się pojawił i na dodatek John....i kolejny szok,że weszła z własnej woli do jego auta...przecież jak się Justin o tym dowie będzie wściekły i ciekawe jaką ona zemstę planuję jednym słowem rozdział sjhggugiuhgqiuohoifh i już nie mogę nowego się doczekać mam nadzieję,że będzie szybciej pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy NN ?? ^^

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedy masz zamiar dodac nowy rodzial?

    OdpowiedzUsuń
  10. Mogłybyście mnie informować? xx @biebsxxhemmo

    OdpowiedzUsuń