Był piątkowy wieczór. Szłam spokojnie ze spuszczoną głową w stronę umówionego miejsca spotkania. W kieszeni czułam nieustające wibracje telefonu. Nie musiałam nawet patrzeć żeby wiedzieć kto się do mnie dobija.
Byłam zdziwiona, że Justin jeszcze mnie nie namierzył bądź nie rozpoczął akcji poszukiwawczej. W sumie co mu się dziwić. Zniknęłam tak nagle bez słowa i od dobrego tygodnia nie daje znaków życia. Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem, że jeszcze sobie nie dał ze mną świętego spokoju. Nie dał sobie, bo cie cholera jasna kocha dziewczyno. Starałam się ignorować wścibski głos mojej podświadomości, ale czasami po prostu był tak piskliwy i irytujący, że nic tylko się denerwować i załamywać. Szkoda, że to ja zawsze mam racje. No i o to znowu ona. Ludzka podświadomość powinna dostać nagrodę za najbardziej irytujący i wścibski sposób bycia.
Widząc stojącą na rogu zakapturzoną postać, odgoniłam od siebie zawziętą walkę myśli i skupiłam się na tym co aktualnie mnie obchodzi. Towar.
- Masz wszystko? – spytałam, dyskretnie rozglądając się czy przypadkiem nikt nas nie obserwuje.
- Tak i od razu ci mówię, że to już ostatni raz. Nie chcę się przyczyniać do twojej śmierci – człowiek, który mnie nie znał, ani ja jego nie znałam, przejmował się czymś takim? Czy tylko ze mną jest coś nie tak?
- Łaski bez, poradzę sobie sama – odparłam oschle i wyrwałam chłopakowi małą siateczkę z „zamówieniem”.
Bez słowa odeszłam, chowając nabytek do kieszeni za dużej bluzy. Ruszyłam w drogę powrotną, odcinając się kompletnie od tego co działo się dookoła mojej osoby.
Mało mnie to obchodziło, w sumie teraz nic mnie nie obchodziło oprócz tego czy będę miała towar na czas czy też nie. Tak bardzo wszystkim zależało na mojej porażce i upadku, to proszę bardzo mają to co chcieli tylko niech później mnie nie ratują jak nagle zmienią zdanie.
Skręciłam na rogu piątej alei, a następnie weszłam na teren osiedla, na którym aktualnie zamieszkiwałam. Jednak znaczącym faktem jest to z kim zamieszkiwałam, a nie gdzie.
Wybiegłam po schodkach jednej z kamienic i weszłam bez pukania na teren posiadłości John’a Anderson’a. Postanowiłam posłuchać wszechświata i wprowadzić do swojego życia teorię posiadania wrogów jak najbliżej się da.
Weszłam do pokoju, która aktualnie robił za moją sypialnie. Schowałam dzisiejszą zdobycz w bezpieczne miejsce, a następnie zrzuciłam z siebie ubrania. Rzucając telefon na biurko, zerknęłam kątem oka na wyświetlacz. Widząc tyle nieodebranych połączeń od Justina, Emily, Chada czy nawet mamy nie wiedziałam co mam myśleć.
Miałam zaplanowany plan i nie mogłam go zepsuć. Musiałam trzymać się dokładnie każdego punktu. Wiedziałam, że łamię Justinowi serce, ale nie mam innego wyjścia. Nie pozwolę żeby temu skurwysynowi wszystko uszło na sucho. Zniszczył mi życie, a ja nie mogę być mu dłużna. Muszę dokończyć to co zaczęłam.
Zaciskając mocno dłonie w pięści, odgoniłam od siebie natłok myśli na temat tego co Justin teraz musi przeżywać i czuć. Poczułam wilgoć pod powiekami, więc szybko wzięłam się w garść. Łzy mi tu nic nie dadzą. Wrzucając telefon do szuflady, podeszłam do łóżka, aby następnie wejść pod satynową kołdrę.
Sen to była aktualnie jedyna naturalna i legalna rzecz, która pomagała mi zapomnieć i odpocząć. Nie chcąc się dłużej męczyć, zamknęłam oczy i zasnęłam.
Wyciągnęłam mały woreczek z białą zawartością i upewniłam się czy drzwi od łazienki na pewno są zamknięte. Drżącymi rękami otworzyłam opakowanie i wysypałam proszek na pralkę. Wzięłam pierwszą lepszą tekturkę jaką miałam pod ręką i uformowałam precyzyjnie długą kreskę. Bez zastanowienia pochyliłam się i szybkim ruchem, wciągnęłam całą zawartość. Przymknęłam oczy, dając sobie chwile na przyswojenie obcej substancji po czym wypuściłam powoli powietrze. Posprzątałam po sobie, zrzuciłam z siebie szlafrok i uchyliłam drzwi gdyby John chciał się dostać do środka. Na lekko trzęsących się nogach weszłam do wanny, w której miałam już gotową kąpiel pełną piany.
Tak wyglądał mój każdy poranek. Za każdym razem miałam odrobinę nadziei, że zaćpam się na śmierć i umrę relaksując się w wannie. Lecz chyba nie muszę powtarzać milionowy raz, że prawie nigdy nie dostajemy tego czego chcemy. Nawet jeżeli chodzi tutaj o śmierć i to na dodatek własną. Przymknęłam oczy i oparłam głowę o zimną kafelkową ścianę. O czym myślałam? W sumie o niczym, bo o czym tu myśleć jak nieustanie jest się pod wpływem jakiś substancji obcych. Pogodziłam się już ze swoim losem. Zawsze byłam przekonania, że nic się nie dzieję bez przyczyny. Nie będę ubolewać i płakać nad tym co się wydarzyło w moim życiu, ponieważ to nic nie zmieni. Niszczenie samej siebie, też niczego nie zmieni. Ah, nieważne w jakim stanie jestem, moja podświadomość zawsze zwarta i gotowa, żeby mnie pouczać. Chyba się zaprzyjaźnimy.
- Mmm, tak myślałem, że cię tutaj znajdę – usłyszałam głos Johna , a następnie ujrzałam go stojącego przede mną toples.
- Zaczynam rozmyślać nad tym, czy się nie przeprowadzić do wanny – parsknęłam, cicho się śmiejąc.
- Każdy by chyba jakoś na tym skorzystał – posłał mi ten swój uśmiech, na którego widok niby powinny mi mięknąć kolana. No właśnie, powinny. Nic nie odpowiedziałam, po prostu przytaknęłam i wróciłam do stanu relaksu. Biała śmierć powoli zaczynała działać, a mi się to bardzo podobało, ponieważ wiedziałam, że to nie koniec. Podszedł do wanny i przykucnął będąc na tym samym poziomie co ja. Przygryzłam wnętrze policzka z nerwów i starałam się zachowywać normalnie.
- Zaraz wychodzę, to będziemy mogli zrobić te zdjęcia do port folio, co ty na to? – spytałam, chcąc się go już stąd pozbyć.
- Nigdzie nam się nie śpieszy – mruknął, przejeżdżając palcami po moim nagim ramieniu.
- John – szepnęłam, cała się spinając. Zgrywałam przed nim zranioną i załamaną. Gdyby wiedział jaka jest prawda, mógłby udać się do przemocy i do robienia rzeczy wbrew mojej woli. Udowodnił mi to, zaraz po tym jak zabrał mnie z pod szpitala do siebie do domu.
Przekroczyłam niepewnie próg, rozglądając się po skromnym mieszkaniu. Przygryzałam cały czas wnętrze policzka, krzycząc na siebie w myślach.
Mnie tu nie powinno być.
Starałam się grać twardą. Nie bałam się wzroku Johna ani jego obecności. Patrzyłam na niego z wyższością, pokazując mi, że nie jestem jakąś szmacianą lalką pozbawioną jakichkolwiek emocji. Nie pozwolę na to, żeby widział jak mnie zniszczył i do czego doprowadził. Nie dam mu tej satysfakcji. Widząc kątem oka, jak ściąga kurtkę nie spuszczając ze mnie wzroku, zadarłam głowę do góry i ruszyłam w głąb korytarza.
- Nie ciesz się tak, długo tu nie zagoszczę – powiedziałam z obojętnością w głosie.
- Nie byłbym tego taki pewien. Gdzie niby pójdziesz? – spytał. Odwróciłam się i zaczęłam iść tyłem gdy on szedł w moim kierunku.
- O to się nie martw, poradzę sobie – odpowiedziałam, krzyżując ręce na piersi.
- Myślisz, że twój chłoptaś cię przyjmie jak się dowie co tutaj robiłaś? – parsknął śmiechem, będąc z siebie tak cholernie dumnym.
- A co ja niby robie? Oświeć mnie – wyrzuciłam ręce w powietrze, czekając na jakieś wyjaśnienia. Ten jego ohydny uśmieszek, który nie świadczył nic dobrego, nie schodził mu z twarzy.
- Na razie nic – mruknął i skręcił w lewo, znikając za ścianą.
- Wiesz co John, jednak zmieniłam zdanie – powiedziałam na tyle głośno żeby usłyszał. Ruszyłam w stronę drzwi. Nie będę się w to bawić. Nie zniosę ani minuty dłużej w jego towarzystwie. To po prostu dla mnie za dużo. Wygram tą bitwę, tylko po prostu zmienię przebieg gry. Złapałam z klamkę i już chciałam otwierać drzwi, gdy poczułam mocne szarpnięcie za łokieć, a następnie bolesne spotkanie moich pleców z betonową ścianą.
- Co do ch.. – nie było dane mi dokończyć, ponieważ John zacisnął dłoń na mojej szyi, uniemożliwiając mi dojście do głosu czy też zaczerpnięcie powietrza. Zaczęłam się wyrywać, ale moje małe ciałko nie miało szans z jego. Położyłam swoje dłonie na jego i wbijałam mu paznokcie w skórę, robiłam wszystko żeby się uwolnić.
- Nie wiem w co ty pogrywasz, ale nie uwolnisz się tak łatwo ode mnie – warknął, przyciskając mnie mocniej do ściany. Moje ciało słabło, a skronie pulsowały. Czułam jak moje powieki walczą o to żeby nie opaść – w końcu mam cię dla siebie i nie zamierzam tego zaprzepaścić, rozumiesz? – zacisnął ostatni raz dłonie na mojej szyi po czym mnie uwolnił. Słaba, opadłam w jego ramiona, kaszląc i dławiąc się. Nie wierzyłam w to co się stało. Potrafiłam znieść wszystko, ale czułam, że chyba mam jakieś granice. Chciałam się wyrwać, ale byłam zbyt słaba. John postawił mnie na nogi i przycisnął za biodra do ściany. Jęknęłam czując promieniujący ból w głowie i plecach.
- A teraz bądź grzeczna i przydaj się do czegoś – mruknął, przybliżając swoje ciało do mojego.
- Nie! – krzyknęłam przerażona, kuląc się. Zaczęłam płakać i cała się trząść. Wtedy zrozumiał, że nie jestem tą samą osobą co kiedyś albo można powiedzieć, że nabrał się na moje przedstawienie.
- Hej spokojnie nie skrzywdzę cię – powiedział, posyłając mi lekki uśmiech – spodoba ci się to – dodał i zaczął jechać dłonią w dół pod taflę wody.
- Nie, nie – zaczęłam się trząść i poczułam jak moje skronie pulsują – John nie – szepnęłam słabo.
- Cailin matko boska co ci się dzieje? – spytał, patrząc się na mnie z szeroko otwartymi oczami. Nie wiedząc o co mu chodzi, powędrowała za jego wzrokiem. Widząc zaczerwienioną wodę i pianę, również otworzyłam szeroko oczy. Dotknęłam swojego nosa, plamiąc swoje palce.
- Proszę cie wyjdź – powiedziałam, podnosząc się powoli. Całe moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. John o dziwo podał mi ręcznik i pomógł mi się nim owinąć, a następnie podtrzymał mnie gdy wychodziłam z wanny. Upadłam na kolana przed toaletą i zaczęłam wymiotować.
- Dzwonie po lekarza – usłyszałam przerażony, a może też zmartwiony głos Johna.
- Nie – zaprzeczyłam szybko, kaszląc.
Przymknęłam oczy i zamknęłam toaletę. Czując jak bardzo jestem słaba, położyłam się po prostu jak gdyby niby nic na zimnych kafelkach.
Niczego tak nie pragnęłam teraz jak tego żeby znaleźć się w ramionach Justina. To całe zgrywanie twardej i nie przejmującej się to było jedno wielkie nieporozumienie. Byłam chodzącą porażką, która sobie nie radziła. Miałam już dość. Byłam zmęczona i przerażona. Zastanawiałam się czy John zorientował się jak źle ze mną jest czy po prostu udawał, że nic nie widzi. Czy może też wykorzystywał ten fakt żeby się do mnie zbliżyć, udając troszczącego się i przejmującego się. Wiedziałam jedno, jeżeli nie zacznę działać, to nie skończę za dobrze.
Siedziałem przy stole, nerwowo stukając palcami o drewno. Przygryzałem cały czas poranione już wnętrze policzka.
Od tygodnia byłem pogrążony w stresie i strachu. Nie wiedziałam co się dzieje z moją Cailin. Odchodziłem już od zmysłów, zaczynałem wariować i to tak dosłownie wariować. Obiecuje gdy tylko ją znajdę to nie wiem czy najpierw ją zabije, a dopiero później uściskam czy na odwrót. Dzień w dzień myślałem i zastanawiałem się co mogło się stać, kto mógł jej coś zrobić. Wpadłem na każdy możliwy pomysł, obdzwoniłem wszystkich i wszystkie możliwe miejsca. Nic. Nie ma po niej żadnego śladu. Na początku podejrzewałem, że pojechała do dziadków. Zadzwoniłem do nich, nawet pojechałem tam bojąc się, że ją kryją. Niestety natknąłem się tylko na państwo Diaz. Byłem u Emily, u każdej koleżanki ze szkoły tańca. Nigdzie jej nie ma, nigdzie. Byłem przygotowany na najgorsze. Myślałem, że po prostu chciała uciec na chwilę od tego wszystkiego. Myślałem, że to była taka chwila słabości, ale jej nie ma już tydzień. Nie odbiera telefonu, a cały czas jest włączony. Nie pozwalałem dopuścić do siebie myśli typu, że ktoś ją zabrał, porwał bądź Bóg wie co jeszcze zrobił. Nie mogłem siedzieć w miejscu i czekać na cud. Nie chciałem tego robić, ale nie zostało mi już nic innego.
- Justin już są – z zamyśleń wyrwał mnie głos mamy Cailin, która pojawiła się w salonie z dwójką funkcjonariuszy.
Odkąd Cailin zniknęła, prawie cały czas wszyscy przesiadujemy razem. Ja, mama Cailin, Chad, jej tata i Emily. Moja mama czasami też przychodzi, martwiąc się o mnie. Byłem naprawdę zdziwiony, gdy rodzice i brat Cailin się tak w to wszystko zaangażowali. W końcu w większości to jest ich wina, że dziewczyna zniknęła. Widziałem jak mamę Cailin to zabija, ale nie współczułem jej ani nie okazywałem jej skruchy. Winiłem ją i byłem tylko miły, ponieważ tak mnie wychowano. Szanowałem ją.
- Dzień dobry – wstałem i pozwoliłem usiąść mężczyzną przy stole. Zaczęli rozkładać cały swój sprzęt. Stanąłem obok nich, krzyżując ręce na piersi. Zaciskałem cały czas swoje dłonie w pięści tak samo jak spinałem każdy swój możliwy mięsień.
- Dobrze, proszę wszystko powiedzieć, od początku do końca – powiedział łysy funkcjonariusz, otwierając notatnik.
- Moja dziewczyna zaginęła. Ostatni raz widziałem ją w nocy z wtorku na środę. Byliśmy w szpitalu przy siódmej alei. Byłem w toalecie, gdy musiała wybiec z budynku, bądź, gdy ktoś ją zabrał, porwał, nie wiem – głos mi się załamał, na samą myśl, że ktoś mógł albo dalej ją krzywdzi – nikt z nią nie miał kontaktu od tamtego momentu, nie odbiera, nie odpisuje, przeszukaliśmy każde możliwe miejsce i pytaliśmy się każdego – dokończyłem słabym głosem.
Emily podeszła do mnie, przytulając się do mojego boku. Słyszałem jej cichy szloch.
Taka prawda, że tylko ja i Emily jesteśmy świadomi tego, że jeżeli Cailin sama uciekła to jest zdolna do wszystkiego. Mogę się założyć, że znowu zaczęła brać. Jej rodzice jednak są zdania, że została porwana czy uprowadzona. Była to dla mnie małe zaskoczenie, ponieważ myślałem, że jej mama powie, że Cailin się gdzieś puściła bo w końcu jest dziwką czyż nie? Na szczęście odezwał się w niej jakiś matczyny instynkt, bo jeśli byłoby inaczej to naprawdę nie ręczyłbym za siebie.
- Czy obdzwonili państwo wszystkich członków rodziny? – młodszy funkcjonariusz zwrócił się do mamy Cailin siedzącej na sofie u boku swojego byłego czy też znowu aktualnego męża.
- Tak, wszystkich, nawet tych z europy. Nikt się z nią nie widział, ani nie słyszał.
- Czy na pewno wykluczyliście każde możliwe miejsce bądź osobę, gdzie lub z kim może znajdować się zaginiona? – wszyscy spojrzeliśmy na siebie tak jakbyśmy nawzajem szukali w swoich oczach odpowiedzi, na to zabijające nas pytanie od kilku dni; gdzie do cholery jest Cailin?
- W szkole i w szkole tańca czy w agencji też nikt o niej nic nie słyszał. Z niektórymi się nie widziała od dłuższego już czasu.
- Dobrze. Oddajemy całą sprawę w ręce technologii – mruknął jeden funkcjonariusz pod nosem.
-Sprawdzimy nagrania z kamer oraz postaram się namierzyć telefon zaginionej – dodał drugi, zaczynając coś klepać na klawiaturze.
- Czy zaginiona miała podstawy do tego żeby uciec? – pytanie znienacka skłoniło mnie do myślenia.
Co jeżeli Cailin specjalnie uciekła? Co jeżeli ona miała to zaplanowane? Co jeżeli ona zrobiła to w jakimś większym i szczególnym celu?
- My um – mama Cailin zabrała głos, będąc trochę zdenerwowana – my, zaraz przed tym jak Cailin zniknęła, pokłóciłyśmy się, znaczy doszło do ostrej wymiany zdań – czułem jak cały się napinam.
- Coś ty jej znowu nagadała? – warknąłem w stronę rodzicielki Cailin.
- Uważaj jak się do niej odnosisz – ojciec blondynki, wstał przybierając postawę obronną.
Mogłem wpaść na to wcześniej. Dlaczego mnie przy tym nie było? Dlaczego do cholery, akurat musiałem iść do tej jebanej toalety. Gdybym tylko tam był i to wszystko słyszał.. Cailin była by teraz ze mną, bezpieczna, a nie nie wiadomo gdzie.
Zacisnąłem mocno szczękę, a żyły na mojej szyi pulsowały wskazując mojej zdenerwowanie. Posłałem mamie Cailin ostatnie spojrzenie, po czym wyszedłem z salonu, idąc do pokoju dziewczyny. Trzasnąłem mocno drzwiami i usiadłem na łóżku, chowając twarz w dłoniach.
Byłem na przegranej pozycji. Już nic nie przychodziło mi do głowy jak mam sobie z tym wszystkim radzić. Nie dawałem już po prostu rady.
Pociągnąłem mocno za swoje włosy, wydając z siebie jęk frustracji. Wstałem energicznie i zacząłem chodzić w kółko po pokoju.
W mojej głowie panował jeden wielki huragan sprzecznych myśli. Przez ten cały stres stałem się agresywny, nie umiałem zapanować nad złością. Nie czułem nic oprócz strachu i chęci rozwalenia czegoś lub kogoś. Podszedłem do okien balkonowych i wyszedłem na mały balkon, czując jak zła energia powoli mnie opuszcza. Zacisnąłem dłonie na metalowej barierce i spuściłem głowę w dół, biorąc głębokie wdechy. Poczułem wibracje w kieszeni, bez zastanowienia wyciągnąłem telefon i odebrałem nie patrząc nawet kto dzwoni.
- Halo? – spytałem. Zdziwiony, nie słysząc żadnej odpowiedzi, chciałem się rozłączyć, myśląc że to ktoś robi sobie głupie żarty. Jednak dopiero po chwili usłyszałem czyjś nierówny oddech i cichy szloch. Momentalnie się podniosłem i zacisnąłem dłoń na urządzeniu
- Cailin? Cailin skarbie to ty?! Cailin czy ktoś cię porwał? Cailin proszę cię powiedz coś! – przerażająca cisza po drugiej stronie, doprowadzała mnie do szału. Wiedziałem, że to ona. Czułem to. Jak na zawołanie, wszyscy wpadli do pokoju, widocznie słysząc moje krzyki.
- To ona? - spytała matka blondynki, lecz ja byłem zbyt przejęty żeby jej odpowiedzieć, więc kiwnąłem tylko głową. Nie musiałem słyszeć, jej potwierdzenia, wiedziałem, że to ona. Po prostu wiedziałem.
- Cailin, odpowiedz mi proszę. Znajdziemy cię, skarbie chcemy ci pomóc. Powiedz mi wszystko. Powiedz mi gdzie jesteś i z kim i czy jesteś ranna?
- Cailin proszę cię! – zapłakałem, czując niewyobrażalną bezsilność oraz odrobinę szczęścia, ponieważ żyła, a nie leżała sześć stóp pod ziemią.
- Justin.. – słysząc jej słaby i zachrypnięty głos, czułem jak moje serce pęka na milion kawałeczków. Słyszałem już ją taką kiedyś. Było źle, było naprawdę źle i to doprowadzało mnie do szaleństwa.
- Cailin skarbie, chcę ci pomóc. Proszę cię powiedz mi gdzie jesteś i co się dzieje! – zacząłem krzyczeć, mając nadzieje, że to jakoś pomoże. Czułem jak wszyscy wpatrują się we mnie, oczekując na odpowiedź, na którą tak długo czekamy.
- Justin tak strasznie cię przepraszam - zaszlochała, a ja miałem wrażenie, że zaraz roztrzaskam swój telefon od tak mocnego uścisku. Nie wiedziałem co powiedzieć, więc po prostu dałem jej możliwość wytłumaczenia się, jeżeli oczywiście zamierzała. Po krótkiej chwili, usłyszałem jak bierze głęboki wdech żeby się uspokoić.
- Cailin po prostu wróć do domu, proszę - usłyszałem załamany głos jej mamy, która nagle stała ze mną ramię w ramię.
- Justin, Kocham Cię, proszę pamiętaj o tym - powiedziała takim cichutkim przestraszonym głosem po czym w słuchawce rozbrzmiał odgłos sygnalizujący zakończone połączenie.
______________________________
Kochani, WITAJCIE!
Jeju, nawet nie wiem co powiedzieć. Jest mi wstyd, że zostawiłam was na tak długi okres czasu. Tak strasznie i to strasznie was przepraszam. Wina tutaj leży tylko i wyłącznie po mojej stronie, Milu tutaj w ogóle nie zawiniła. Naprawdę was przepraszam, tak bardzo, bardzo, bardzo was przepraszam. Mam nadzieje, że ktoś tu jeszcze został. Rozdziały, teraz będą częściej, a jeżeli coś się stanie to was o tym powiadomię. Mam nadzieję, że wam się podoba nowy rozdział, ponieważ wracam silna i gotowa do pracy. Powiem wam, że teraz opowiadanie przyjmie nowy obrót i będzie się działo. Będzie takie nieprzewidywalne, jak normalne życie. Nigdy nie wiemy co się wydarzy, prawda? Jeszcze raz was przepraszam i witam z powrotem!
Juź przestałam wierzyć, że pojawi się nowy rozdział, ale nigdy nie przestałam go odwiedzac caly czas sprawdzałam czy jest następny i w końcu sie doczekałam. Dziękuje ☺ do nn ✌✌
OdpowiedzUsuńAjjj:* wkoncu nowy rozdzial!;3 wspanialy i trzyma w napieciu!<3 kocham! <3<3
OdpowiedzUsuńW końcu ! nie mogłam się doczekać kolejnego <3 trochę krótki ale i tak lepszy niż nic ;3
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak bardzo ciesze się, że wróciłyście! Aaaaaaaaaaa! Popłakałam się czytając ten rozdział. Dlaczego Cailin uciekła? Co chce teraz zrobić? jezu, mam tak wiele pytań!!! Mam ogromną nadzieję, że nowy rozdział pojawi się jak najszybciej! Jeżeli jesteście na sku, mogłybyście mnie informować? ask.fm/trzymiesiace
OdpowiedzUsuńZapraszam też na swoje opowiadania:
three-months.blogspot.com
shy-boy-jb.blogspot.com
niezmiernie ciesze się ze wróciłaś! tęsknilam za tym ff:( rozdział SWIETNY i czekam na nowy:))
OdpowiedzUsuńSuper!!! <3
OdpowiedzUsuńKocham to! Prosze o nowy jeju chyba nalezy nam sie cos po takiej nieobecnosci:( <3
OdpowiedzUsuńuwielbiam *--*
OdpowiedzUsuńCZEMU NIE MA TAK DLUGO NOWEGO LOL ZNOWU NAS ZOSTAWILAS
OdpowiedzUsuńBedzie nowy rozdział? Uwielbiam *-* :*
OdpowiedzUsuń