sobota, 20 grudnia 2014

19.

Weszłam na dobrze mi znane podwórko i zamknęłam za sobą starą drewnianą furtkę. Rozglądnęłam się dookoła, pocierając dłońmi ramiona. Odchyliłam głowę, pozwalając promykom słońca muskać moją twarz. Odetchnęłam napawając się lekkim, wiejskim powietrzem.
Zaraz jak wysiadłam z autobusu na dworcu w Nashville poczułam tą ogromną różnicę w powietrzu. Nie to co jest w Atlancie, wiecznie głośno, tłoczno i ledwo się da złapać oddech. Nad decyzją wyjechania na kilka dni i odpoczęcia nie musiałam zastanawiać się dwa razy. Po tym jak wróciłam zapłakana do domu, po opuszczeniu imprezy niczym kopciuszek, spakowałam się i pojechałam na dworzec. Zostawiłam mamie kartkę mówiącą, że muszę wyjechać i wszystko sobie poukładać i, że będę u dziadków w Tenessee. Pewnie i tak by się nie przejęła jakbym zniknęła. Złapałam pierwszy lepszy autobus do Nashville i podczas trzygodzinnej jazdy odespałam nieprzespaną noc. Dziadkowie nie mieli pojęcia, że przyjeżdżam, ale mam nadzieję, że się ucieszą. Jak już wiecie moje rodzinne więzi nie pałają perfekcją. Jednak wydaję mi się, że pobyt w tak spokojnym i pustym miejscu, otoczona ciepłem bliskich osób dobrze mi zrobi. Trzymam się nadziei, że wrócę do Atlanty jak nowo narodzona. Wiem, że znowu opuszczę szkołę, ale muszę zawalczyć o siebie, muszę jakoś z tego wszystkiego wyjść żeby zacząć żyć normalnie. Nie mogę wiecznie wszystkiego zlewać i odkładać do ciemnych zakamarków mojej osoby, żeby później zostać pokonaną przez  napływ wszystkich problemów i zmartwień. Muszę odpocząć i zebrać myśli do kupy. Muszę wszystko dokładnie przemyśleć oraz wymyślić rozwiązanie na każdy problem zaistniały w moim życiu.
Wypuściłam głośno powietrze z ust i ruszyłam w kierunku ganku ciągnąc za sobą małą kolorową walizkę na kółkach. Przyglądając się dokładnie całemu podwórku i domu z drewna, stwierdziłam, że tak naprawdę nic się tutaj nie zmieniło odkąd byłam tu ostatni raz na wyjeździe rodzinnym.
Kiedy to jeszcze byliśmy normalną, pełną rodziną. To było naprawdę dawno temu.
Podniosłam walizkę i pokonałam kilka schodków po czym stałam już na drewnianym ganku. Lekko podenerwowana reakcją dziadków na mój niespodziewany przyjazd, podeszłam do drzwi i zapukałam w nie głośno. Ściągnęłam czarne okulary wrzucając je do torby podręcznej i czekałam, aż któryś ze staruszków otworzy mi drzwi. O dziwo nie musiałam czekać długo, bo już po chwili w drzwiach stanęła babcia w fartuchu ze ścierką w ręce.

- A ty jak zwykle w kuchni babciu – zaśmiałam się, czując niewyobrażalne szczęście widząc ją znowu po tylu okropnych latach.

- Bob, nie uwierzysz kto nas odwiedził! – staruszka wciągnęła mnie do środka od razu mocno przytulając. Nie będąc jej dłużna, oddałam uścisk nawet kilka razy mocniej niż ona. To było naprawdę niesamowite poczuć tą ciepłą bliskość od osoby, która cię szczerze kocha. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym czemu w ogóle nie odwiedzaliśmy dziadków. Dopiero teraz jak znalazłam się w tych ramionach, zdałam sobie sprawę jak bardzo za nimi tęskniłam.

- Hej babciu – szepnęłam, czując jak głos mi się załamuję, ale uśmiech nie schodzi z twarzy.

- Cześć kruszynko i to dosłownie kruszynko. Oni cię nie karmią w tym wielkim mieście czy co? – odsunęła mnie od siebie, przyglądają mi się dokładnie. Babcia i ta jej nienawiść do wielkich miast. Owszem mieszkali w nie tak małym Nashville, ale mieli posiadłość na przedmieściach gdzie jest cisza, spokój i dużo zieleni.

- Przygotowywałam żołądek na twoje najpyszniejsze babcine dania, babciu – zaśmiałam się, złączając nasze dłonie. Babcia wyglądała jak typowa babcia. Mała, lekka przy kości z kilkunastoma zmarszczkami na twarzy. Mama i ja definitywnie odziedziczyłyśmy urodę po niej. Blond włosy, zielone oczy, te same uśmiechy. Szkoda, że charaktery miałyśmy wszystkie inne.

- Tęskniłam za tobą i tym podlizywaniem się – przytuliła mnie jeszcze raz po czym naszą sielankę przerwał nam dziadek.

- No no no, kogo moje oczy widzą, nasze cud dziecko do nas przyjechało – dziadek odezwał się tym swoim niskim i zdecydowanie zbyt donośnym głosem.

- Już nie takie dziecko. Tak właściwie się składa, że mam dziś urodziny dziadku – podeszłam do niego, przytulając się mocno. Objęłam go tak na ile pozwalał mi jego piwny brzuszek.

- Patrz Theresa przyjechała wyłudzić od staruszków prezenty, a później wyjedzie i znowu zapomni o takich starcach jak my – dziadek powiedział żartobliwie, klepiąc mnie po plecach. Uśmiechnęłam się blado, czując napływające łzy do oczu.

- Oh Bob, ty i te twoje nie śmieszne teksty. Chodźcie, usiądziemy do stołu, zjemy coś i wszystko nam poopowiadasz kruszyno.



Po pysznym, rodzinnym i głośnym obiedzie dziadek poszedł do garażu majsterkować, a my z babcią zajęłyśmy się kuchennymi sprawami.
Ostatnia godzina była chyba jedną z najlepszych w przeciągu ostatniego miesiąca. No nie licząc oczywiście tych chwil, które spędziłam z Justinem, bo one również są jednymi z najlepszych. Naprawdę świetnie się bawiłam. Kompletnie nie śmieszne żarty dziadka o dziwo doprowadzały mnie do śmiechu. Pyszny obiad babci – definitywnie muszę wziąć u niej lekcje gotowania - zmobilizował mnie do ponownego spożywania posiłków. Brakowało mi takiego ciepłego grona rodzinnego. Nie żałuję, że zdecydowałam się tutaj przyjeżdżać. Dopiero co przyjechałam, a już czuję się o wiele lepiej. Potrzebowałam tej odskoczni. Jedyne czego, a raczej kogo mi tutaj brakowało to Justin. To co wczoraj miało miejsce, a raczej już dzisiaj, bo jeżeli mnie pamięć nie myli to było już po północy, nie spowodowało, że go znienawidziłam bądź coś takiego. Po prostu to co usłyszałam, to czego byłam świadkiem wstrząsnęło mną. Wiedziałam, że jeżeli wtedy nie ucieknę to najzwyczajniej w świecie nie będę miała kompletnego pojęcia co mam zrobić. Nie było sekundy, kiedy bym o tym nie myślała, nawet teraz, kiedy jestem pogrążona z babcią w bezsensownej rozmowie składającej się z ploteczek.

- Coś ci jeszcze pomóc babciu? – spytałam, wkładając ostatnie naczynia do zmywarki.

- Nie kruszynko. Idź się położyć, bo wyglądasz na zmęczoną – przejechała dłonią po moim policzku, uśmiechając się tym samym wywołując uśmiech na mojej twarzy.

- Dobrze. Babciu będziemy mogły później porozmawiać?

- Jasne kochanie, w każdej chwili możesz do mnie przyjść – powiedziała to z taką troską i miłością w głosie, że nie umiałam zmyć uśmiechu z mojej twarzy. Tego wszystkiego tak bardzo potrzebowałam. Troski, miłości, czułości. Tych rzeczy było zdecydowanie za mało, a raczej w ogóle ich nie było, w moim życiu.

- Tak strasznie za tobą tęskniłam babciu – powiedziałam z ulgą w głosie i pocałowałam ją w policzek.


Wyszłam z kuchni udając się w kierunku schodów, uprzednie zabierając torbę i walizkę, które tu wcześniej zostawiłam.
Znałam ten dom jak własną kieszeń. W końcu spędziłam w nim całe dzieciństwo. Moim rodzinnym miastem nie jest Atlanta, urodziłam się i wychowałam tutaj w Nashville, w stanie Tenessee. Zawsze było coś we mnie z kowbojskiej wieśniaczki. Pamiętam jak strasznie przeżywałam przeprowadzkę do Atlanty. Tak strasznie nie chciałam się stąd wyprowadzać, że zaczęłam strajkować przeciwko rodzicom. Byłam młoda i głupia, w sumie jak całe swoje życie. Jednak nie minęło dużo czasu i bez problematycznie zadomowiłam się w Atlancie i niestety szybko zapomniałam o pięknym, rodzinnym Nashville. Wygrało wielkie miasto. Gdybym wiedziała jak potoczy się moje życie w Atlancie nigdy bym się tam nie przeprowadziła. No, ale wyszło jak wyszło. Weszłam na trzecie piętro w końcu docierając pod drzwi swojego pokoju.
Mieścił się on na poddaszu. Zawsze byłam ulubienicą dziadków, więc mnie rozpieszczali na każdy możliwy sposób. Dlatego też miałam najlepszą miejscówkę w całym domu.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, czując znajomy zapach waniliowych świeczek.
Tak dużo ich zawsze paliłam, że pokój po prostu przesiąknął tym zapachem.
Postawiłam walizkę zaraz obok drzwi i ruszyłam w głąb pomieszczenia, chcąc oglądnąć wszystko dokładnie po tak długiej nieobecności.
Każdy mebel bądź jakiś drobiazg stał na swoim miejscu. Tak naprawdę, to tylko ja się zmieniłam w tym pokoju. Widocznie dziadkowie czekali od lat na nasz powrót lub przynajmniej jakieś odwiedziny. Dlatego postanowili niczego nie ruszać.
Byłam w tym momencie na siebie zła, że tak zaniedbaliśmy więzy rodzinne. Kiedyś byliśmy naprawdę wspaniałą rodziną, a teraz? Szkoda gadać. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad wyjechaniem tu na stałe. Skończę szkołę, znajdę tu jakąś dorywczą pracę żeby mieć na swoje zachcianki i potrzeby, a mieszkać będę dalej z dziadkami. To nie jest taki zły pomysł. W Atlancie po skończeniu szkoły zostanę sama. Wątpię żeby mama jeszcze kiedykolwiek się do mnie odezwała. Posadę w agencji pewnie już straciłam. Na żadne studia się nie dostanę, a nawet jeśli to nie będę miała pieniędzy żeby je opłacić. Nic tam po mnie w tej Atlancie. Chyba o kimś zapomniałaś – moja podświadomość odezwała się zbyt piskliwym i wrednym, głosikiem. No tak Justin. Nie wiem co mam o nim myśleć. Mam jeden wielki bałagan w mojej głowie. Nie jestem odpowiednią dziewczyną dla niego. Nie przyjmuję w ogóle do wiadomości, że tak wspaniała osoba jak on mogłaby być z kimś takim jak ja. Nie ma na mnie miejsca w jego świecie. Jednak z drugiej strony nie wyobrażam sobie żeby go zabrakło w moim życiu. Widzicie, mówiłam, że mam jeden wielki mętlik w głowie. Kłócę się sama ze sobą. To naprawdę jest frustrujące.
Usiadłam na moim podłogowym łóżku.
Było wyłożone kilkunastoma poduszkami w przeróżnych wzorkach kwiatów, a pościel była śnieżnobiała. Leżało na nim nawet kilka miśków, którymi miałam zwyczaj się bawić jak byłam małą dziewczynką. W pokoju panował półmrok nawet za dnia, bo miałam tylko dwa dachowe okna przez które wpadało niewiele światła.
Uśmiechnęłam się lekko przywołując wspomnienia z dawnych lat jakie miały miejsca w tym pokoju. Westchnęłam i opadłam na poduszki, nawet nie orientując się kiedy zmęczenie przejęło kontrolę, a ja zasnęłam.

**
Unosiłem się na rękach góra dół, sapiąc ilość zrobionych pompek.
Zaszyłem się w siłowni zaraz jak wstałem i do teraz jej nie opuściłem. Nie zważałem na to, że każdy mięsień odmawiał mi już posłuszeństwa, a pot lał się ze mnie dosłownie litrami. Musiałem się czymś zająć, żeby nie zwariować.
Całą noc szukałem blondynki i do niej wydzwaniałem jak szalony. Po tym jak wybiegła zapłakana z klubu, musiałem ochłonąć i zebrać myśli do kupy żeby myśleć trzeźwo jak ją spotkam. Niestety okazała się szybsza i sprytniejsza, ponieważ jak zajechałem pod jej dom nie było jej, albo jeszcze w ogóle nie wróciła. Jeździłem – nie obchodziło mnie to, że łamałem prawo prowadząc pod wpływem alkoholu -  za nią w każde miejsce gdzie ewentualnie być mogła. Nic, kompletnie nic. Nie ma jej. Przepadła. Telefonu również nie odbiera. Znam już jej pocztę głosową na pamięć, mógłbym ją nawet odegrać idealnie tak jak ona. Zrezygnowany wróciłem do domu i postanowiłem poczekać, aż sama się odezwie. Martwiłem się jak diabli. Nie wiedziałem gdzie jest czy jest bezpieczna. Doprowadzało mnie  to do szaleństwa, a myśl, że nie mogę nic zrobić kompletnie nic, była jak oliwa dolewana do ognia. Czułem, że po prostu wybuchnę.

- Synku? – usłyszałem głos mamy wołający mnie zza drzwi. Zaprzestałem wykonywaną czynność i wstałem, sięgając po mały ręcznik. Wytarłem nim twarz i wziąłem dużego łyka wody. Podszedłem do drzwi, przewieszając sobie przez kark ręcznik, a następnie otworzyłem drzwi wychodząc na spotkanie mojej rodzicielce.

- Co jest? – oparłem się o framugę drzwi, dalej nierówno oddychając po wcześniejszych ćwiczeniach.

- O już jesteś na nogach? Myślałam, że jeszcze śpisz – powiedziała, szukając czegoś nerwowo w swojej wielkiej torebce od jakiegoś znanego projektanta.

- Aha. Ciężka noc, nie mogłem spać, więc postanowiłem wypocić wszystko podczas ćwiczeń – wzruszyłem ramionami, dopijając butelkę wody.

- Coś się stało? – spytała z troską, podnosząc na mnie wzrok.

- Nic czym byś się musiała przejmować mamo – zgniotłem butelkę i ją zakręciłem, wyrzucając do kosza stojącego zaraz przy drzwiach – wychodzisz gdzieś?

- Tak, właśnie miałam się pytać czy jedziesz z nami zjeść obiad na mieście.

- Raczej odmówię, mam kilka spraw do załatwienia.

- Synku, na pewno wszystko w porządku? – zaczęła mi się dokładnie przyglądać.

- Mówiłem ci, że nie ma się czym przejmować mamo – pocałowałem ją w czoło – udanego popołudnia – dodałem i zamknąłem drzwi od siłowni po czym skierowałem się do siebie do sypialni.


Po długim i orzeźwiającym prysznicu, gotowy do wyjścia zbiegłem na dół do kuchni.
Wybiła godzina 16 gdy zabierałem się za przyrządzenie dla siebie jakiegoś małego obiadu. Wyciągając potrzebne składniki na makaron z sosem jogurtowo-czosnkowym, wolną ręką wybrałem numer do blondynki i przyłożyłem telefon do ucha. Słysząc tysięczny raz znienawidzoną przeze mnie pocztę głosową, myślałem, że wyjdę z siebie. Rzuciłem telefon na blat wyspy i skupiłem się na posiłku.
Jakieś 40 minut później, najedzony i gotowy do działania, siedziałem w aucie i jechałem do domu blondynki. Miałem ciche nadzieje, że wróciła już do domu. Wygląda na to, że Cailin jednak wróciła, ponieważ jej mama się nie odezwała z zapytaniami gdzie jest jej córka. Miejmy nadzieje, że moja przypuszczenia się sprawdzą. Przejechałem ostatnie skrzyżowanie i już po chwili wjeżdżałem na ulicę Cailin. Zaparkowałem na najbliższym wolnym miejscu parkingowym i wysiadłem. Szybkim krokiem pokonałem dystans do drzwi od mieszkania zielonookiej uprzednie zamykając auto pilotem. Zapukałem energicznie w drewniane drzwi i czekałem na to aż ujrzę za nimi Cailin.
Zdążyłem się tak strasznie za nią stęsknić.
Usłyszałem przekręcanie zamków, a następnie ujrzałem – niestety – rodzicielkę Cailin.

- Przykro mi, ale nie ma jej – kobieta wyglądała marnie. Miała wielkie wory pod oczami, była blada jak ściana, na jej twarzy można było dostrzec oznaki wychudzenia. Żadnej z nich jej to wszystko nie służy.

- Dalej nie wróciła do domu?

- Wróciła, ale wyjechała.

Nasz dialog był kompletnie pozbawiony jakichkolwiek emocji, rozmawialiśmy ze sobą jakbyśmy byli zaprogramowanymi robotami.

- Jak to wyjechała? Gdzie? – skłamałbym jeżeli bym powiedział, że się nie przeraziłem ani nie zacząłem panikować.

- Do Nashville, do moich rodziców.

- Gdzie dokładnie?

- Naprawdę będziesz latać za kimś takim jak ona? – zacisnęła dłonie na kocu, którym się okrywała.

- Tak będę, bo w przeciwieństwie do pani mam serce i chcę je pomóc – warknąłem, słysząc jakie rzeczy ta kobieta mówi.

- Green Hills 382 – powiedziała i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

Podenerwowany wróciłem do auta. Szybko wsiadłem i z piskiem opon odjechałem, kierując się w stronę  drogi wyjazdowej z miasta w kierunku Nashville.
W tym momencie nie obchodziło mnie to, że do Nashville są jakieś trzy godziny drogi. Nie obchodziło mnie to, że jutro znowu opuszczę szkołę. Teraz najbardziej obchodziła mnie ona. Całe to zgrywanie się i czekanie na to, aż sama się zorientuję co tak naprawdę się pomiędzy nami dzieje naprawdę już nie miało sensu. Czas o nią zawalczyć. Czas zawalczyć o nas, o nasze, a przede wszystkim jej szczęście. Łamiąc wszystkie przepisy będę na miejscu za jakieś dwie i pół godziny.
Włączyłem nawigację i wpisałem prawidłowy adres. Opuściłem granicę Atlanty i wjechałem na drogę krajową numer 75.

**
Obudziłam się, czując na sobie mięciutki koc. Podniosłam się na łokciach i rozglądnęłam się zaspanym wzrokiem po pokoju.
Na zewnątrz było już ciemno. Cholera przespałam całe popołudnie.
Opuściłam zbyt wygodne łóżko i podeszłam do walizki, której nawet nie zdążyłam rozpakować. Wyjęłam z niej jakieś wygodne ubranie na luźne przechadzanie się po domu. Wzięłam wybrane rzeczy i poszłam do łazienki, przylegającej do mojego pokoju. Zrzuciłam z siebie przepocone po drodze tutaj i całym dniu ubranie i weszłam szybko do małej kabiny prysznicowej. Postałam dość długo pod wodą, pozwalając jej swobodnie po mnie spływać, a później wpadać do kanalizacji. Umyłam się szybko i dokładnie, a następnie wyszłam zabierając się za resztę czynności. Ubrałam się w luźne spodenki ze wzrokiem w kwiatki, krótki, zwiewny biały top, a na to beżowy wielki rozpinany sweter. Podsuszyłam włosy ręcznikiem, umyłam zęby, pokremowałam twarz i gotowa oraz odświeżona wyszłam z łazienki. W pokoju założyłam jeszcze na stopy grube frotowe skarpety. Wyjęłam telefon z torebki  i wyszłam z pokoju kierując się na dół. Schodząc po schodach, niechętnie włączyłam urządzenie tym samym powracając do świata żywych. Od razu jak się uruchomił, pojawiło mi się mnóstwo wiadomości i nieodebranych połączeń. Wszystkie, dosłownie wszystkie były od Justina. Na pewno się martwił jak szalony. Mogłam go chociaż powiadomić lub nie wyłączać telefonu. No, ale wtedy nie miałabym spokoju, a właśnie po to tu przyjechałam. Żeby zaznać choć odrobinę spokoju. Żeby odpocząć.

Do Justin: Nie martw się o mnie jestem bezpieczna i jestem w dobrych rękach. Wrócę do Atlanty jak będę się czuć na siłach. Na razie potrzebuję czasu dla siebie i dużo odpoczynku. Proszę zrozum mnie i uszanuj moją decyzję. Przepraszam za wszystko.

Kliknęłam wyślij i schowałam telefon do kieszeni swetra, wchodząc do kuchni.
Babcia oczywiście stała przy blacie i coś gotowała. Ta kobieta naprawdę nie opuszcza tego pomieszczenia. Nie zdziwiłabym się jakby sobie tutaj łóżko zamontowała.
Usiadłam na krzesełku barowym przy wyspie i przysunąłem do siebie miseczkę z suchymi owocami.

- Babciu czy ty kiedyś wychodzisz z kuchni? – zaśmiałam się, wkładając garść suszonych bananów do buzi.

- Dziecko nie zadawaj mi takich głupich pytań. Oczywiście, że wychodzę przecież nie mogę spać w kuchni – również się zaśmiała, odwracając z moją stronę tym samym zaprzestając wykonywaną czynność. Niemożliwe!

- Tak właśnie sobie myślałam, że za niedługo sobie tu łóżko zrobisz.

- Myślisz, że o tym nie myślałam? Dziadek się nie zgodził i kompletnie nie mam pojęcia czemu – powiedziała z wyrzutem, wracając do ugniatania ciasta.

- Może dlatego, że w kuchni się nie śpi – zeskoczyłam z krzesełka i podeszłam do niej.

- Kolejna mądra się znalazła – szturchnęła mnie biodrem, śmiejąc się.

Zanurzyłam palca w misce z gotową masą na ciasto, a następnie włożyłam go do buzi, próbując.
Matko, jakie to dobre. Ja wiem, że zazwyczaj wszystkie babcie gotują wyśmienicie, ale moja babcia to powinna zostać jakimś znanym na cały świat szefem kuchni. To co ona tworzy w kuchni jest nie do opisania. Po kryjomu zanurzyłam jeszcze raz palec i znowu delektowałam się małą zapowiedzią tego co aktualnie babcia tworzy.

- Nie podjadaj mi tu nic – zabrała mi spod nosa miskę pełną waniliowej masy – jak będzie gotowe to cię zawołam skarbie, a teraz mi stąd znikaj i nie przeszkadzaj mistrzowi – zaśmiałam się tylko i na prośbę babci, opuściłam kuchnie idąc na tyły domu.

Przed wyjściem ubrałam jakieś kalosze babci i wyszłam do wielkiego ogrodu.
Wieczór był przepiękny. Było przyjemnie, wiał lekki i ciepły wiatr, a na niebie nie było ani jednej chmury tylko mnóstwo gwiazd.
Kierowałam się w stronę małe furtki, która prowadziła do stajni dziadka.
Jak byłam mała kochałam jeździectwo. Zawsze w każda sobotę wybieraliśmy się z dziadkiem na przejażdżki. To była taki nasz zwyczaj.
Pchnęłam zardzewiałą furtkę i weszłam na drugą działkę, która była w posiadaniu dziadków. Szybko pokonałam dystans do stajni, a następnie otworzyłam wielkie drewniane dwuskrzydłowe drzwi. Weszłam do środka czując typowy zapach koni. Zapaliłam małą lampkę i podeszłam do boksu, w którym znajdował się koń z mojego dzieciństwa. Widocznie wyczuł moją obecność, bo podniósł łeb odwracając go w moim kierunku. Uśmiechnęłam się szeroko i podeszłam do niego.
W tym świetle wyglądał tak jakby się w ogóle nie zmienił przez te lata, ale pewnie gdyby światło było większe i lepsze można by było dostrzec jakieś zmiany. Jednak był taki jakiego go zapamiętałam. Jasnobrązowy z czarnymi dwoma plamami tuż obok oczu, ze względu na to nazwałam go Zorro, a grzywę miał czarną. Stanęłam zaraz przed boksem i położyłam dłonie na jego pysku, masując go delikatnie.

- Tęskniłem maleńki – szepnęłam, całując go w nos na co śmiesznie prychnął. Ściągnęłam z haczyka szczotkę i weszłam do niego do środka. Głaskałam go delikatnie po pysku, a wolną ręką zaczęłam czesać jego grzywę.

- Nawet nie wiesz jak on za tobą tęsknił – usłyszałam głos dziadka. Podniosłam wzrok i ujrzałam go stojącego przed boksem z założonymi rękami na piersi.

- Też za nim tęskniłam – uśmiechnęłam się smutno.

- Jak zostaniesz na dłużej to możemy się wybrać na przejażdżkę jak za starych dobrych lat maluchu – również wszedł do boksu i zaczął głaskać Zorro.

- Myślałam nad przeprowadzką tu do was po skończeniu liceum – odparłam cicho, będąc coraz bardziej pewna swoich planów.

- Byłoby fantastycznie jakbyście wróciły z mamą – powiedział entuzjastycznie, klepiąc Zorro po grzbiecie.

- Nie, dziadku tylko ja sama – spojrzałam na niego, przestając czesać mojego przystojniaka. Ściągnął krzaczaste brwi w konsternacji, patrząc się na mnie z oczekiwaniem na wyjaśnienia – nie układa mi się w Atlancie. Odkąd się tam przeprowadziliśmy moje życie zmieniło się w koszmar dziadku. Chcę stamtąd uciec raz na zawsze – odparłam czując jak głos mi się załamuje.

- Masz jakieś problemy?

- Zbyt dużo – spojrzałam na niego smutnym wzrokiem.

- Co na to mama? – spytał zdziwiony.

- Jej się nie powinno nazywać mamą po tym jak mnie traktuje – szepnęłam.

- No to widzę, że nieźle się porobiło w głowie tej mojej córki – pokręcił głową widocznie zawiedziony – ale jeżeli uważasz, że powrót tutaj będzie dla ciebie najlepszy to my z babcią cię przyjmiemy z otwartymi ramionami skarbie – przytulił mnie mocno na co również odpłaciłam mu się tym samym – przyda się kolejny żołądek, bo mój już nie wystarcza na ilość jaką babcia przygotowuje – zaśmialiśmy się oboje, a nawet we troje,bo Zorro prychnął reagując na nasze zachowanie.

- Wracam do mojej kochanej żony skarbie, a ty tu jeszcze posiedź z tym łobuzem żeby się tobą nacieszył – pocałował mnie w czoło i wyszedł.

Miło mi się zrobiło jak dziadek wykazał się taką taktownością. Nie dopytywał o nic, ani nie zmuszał mnie do powiedzenia rzeczy, którymi się nie chciała dzielić. Widział, że nie chcę o tym rozmawiać i to uszanował. Ciekawe czy zadzwoni do mamy z pretensjami o to, o czym się ode mnie dowiedział. Dobrze by było jakby dostała jaką reprymendę i przejrzała na oczy, że to co robi jest złe.
Posiedziałam z Zorro jeszcze kilka minut gadając do niego i go głaszcząc. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu widząc godzinę 20:15 i postanowiłam się zbierać do domu.
Justin ani nie odpisał ani nie oddzwonił. Pewnie jest na mnie zły albo nawet gorzej. Co mu się dziwić jak taki problem jak ja zwalił mu się na głowę.
Schowałam telefon z powrotem do kieszeni i wyszłam z boksu, dokładnie go zamykając. Pocałowałam Zorro w nos i pogłaskałam go ostatni raz.

- Dobranoc przystojniaku – zaśmiałam się cicho.

- Czyżbym miał konkurencję? – spojrzałam w stronę, z której wywodził się głos.

- Justin? – spytałam zdezorientowana, patrząc się na niego zszokowana – co ty tutaj robisz? – odeszłam od boksu i stanęłam po środku stajni, czując się dziwnie zagubiona.

- A ty? Co ty tutaj robisz? Wyjeżdżasz ode mnie i już mnie zdradzasz hm? – zaśmiałam się cicho, spuszczając głowę.

- Czemu za mną przyjechałeś? – spytałam cicho.

Przyjechał za mną. Martwił się o mnie. Nie miał mnie gdzieś. On mówił prawdę wtedy w klubie. A ja się zachowałam jak tchórz. Jak zwykle od czegoś uciekłam, zamiast zostać i wszystko na spokojnie rozwiązać. Nie przyjechałby za mną gdybym była mu obojętna. On naprawdę coś do mnie czuł, a ja cały czas go traktowałam jak suka, która daje mu nadzieję, ale nic z nimi nie robi. A on dalej w to brnął. Nie poddawał się. Walczył o mnie. Udowadniał mi to na każdym kroku, a ja byłam taka głupia i ślepa. Nie przyjmowałam do wiadomości, że coś takiego może się okazać prawdą.

- Cailin to co się stało..

- Justin nie możesz mnie kochać, nie jestem dla ciebie odpowiednia – wtrąciłam się nie dając mu dokończyć.

- Nie mów tak Cailin. Tylko ja wiem co jest dla mnie najlepsze – powiedział zdeterminowany i zaczął do mnie pochodzić.

Tak bardzo tego wszystkiego pragnęłam. Jego, jego miłości, nas. Wiedziałam, że on jest tym, który sprawi, że będę szczęśliwa. To wszystko naprawdę mogło się udać, ale ja nie umiem kochać. Nie będę umiała odwzajemnić tego co on czuje do mnie. Będzie tak jak z Emily, a ja nie chcę żeby on cierpiał przeze mnie.

- To tym razem się mylisz Justin – trzymałam się twardo.

- Przestać udawać, przestań w końcu udawać! – krzyknął, będąc coraz bliżej mnie.

- Nie udaje! Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo bym tego wszystkiego chciała. Jak bardzo bym chciała nas. Ale to jest niemożliwe, zrozum to wreszcie!  - krzyknęłam, czując jak pole widzenia mi się zamazuje przez napływające łzy do oczu.

Zrobił krok ku mnie i wziął moją twarz w swoje dłonie, a następnie przycisnął swoje usta do moich.
Pierwsze moje odczucie? SZOK, jeden wielki szok. Nie wiedziałam co się dzieję. To tak jakby nagle wszystko dookoła zniknęło i zostaliśmy tylko my.
W momencie gdy wargi Justina znalazły się na moich, poczułam coś. Coś co pojawiło się pomiędzy nami. W brzuchu czułam dziwne uczucie, a w klatce piersiowej jakby rozlewające się ciepło. Przez nasze złączone ciała przechodziły dziwne prądy, wywołując u mnie dreszcze i gęsią skórkę.
Justin przejechał opuszkami palców po moich policzkach i zaczął mnie całować. Jego usta delikatnie zaczęły brać w posiadanie moje. Zjechał dłońmi na moją talię przyciskając mnie bardziej do siebie. Robił to wszystko tak delikatnie, a zarazem dało się wyczuć desperację i pożądanie.
Wtedy wszystko poczułam i zrozumiałam. Przed oczami przewinęły mi się wszystkie nasze wspólne chwilę. Te gdy mnie nie odstępował na krok, gdy potrzebowałam pomocy bądź wsparcia. Te gdy po prostu był i sprawiał moje życie lepszym. Wróciły wspomnienia każdego jego dotyku, gestu. To od dawna nie było już tylko przyjaźnią. W końcu rozumiejąc to wszystko, oddałam mu się cała.
Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej i oddałam pewnie pocałunek. Napraliśmy nawzajem na swoje usta jeszcze bardziej.
Chcieliśmy być jak najbliżej się dało.
Poprzez tą niewinną pieszczotę przekazaliśmy sobie więcej niż poprzez używanie słów. Czułam od niego tą troskę, to uczucie jakim mnie darzył. Chciało mi się płakać ze szczęścia.
Przeniosłam dłonie na jego policzki i przycisnęłam go jeszcze bardziej na co cicho jęknął, a ja wykorzystując to i wślizgnęłam się językiem między jego usta. Justin całował mnie zachłannie i pewnie. Brał to co chciał, a ja mu to dawałam.
Byliśmy plątaniną języków i niewyobrażalnie mocnych uczuć do siebie nawzajem.

- I co teraz będzie wszystko pięknie? Moje życie zmieni się w jakąś słodziutką i radosną bajeczkę? – spytałam z wyrzutami, odrywając się w końcu od niego. Spojrzałam mu w oczy, oddychając nierówno.

- Nie, ale zrobimy wszystko żeby tak było – szepnął mi pewnie w usta po czym znowu się w nie wpił, powodując, że o wszystkim zapomniałam i skupiłam się tylko na nim i naszych złączonych ustach.

______________________________

JEST! NA RESZCIE! JAILIN EJNFJNRDEF.
Moje emocje, boże. Sama już chce kolejne rozdziały.
Jak myślicie uda się Justinowi sprawić, że życie Cailin będzie lepsze?
Do następnego!

CZYTASZ=KOMENTUJESZ!

20 komentarzy:

  1. OMG!!!Jailin Jailin Jailin!!!Kocham^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Zatkało mnie. Ten rozdział >>>>> jesteście świetne, macie taki wielki talent, jedno z najlepszych ff jakie czytałam ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, jejku, jejku jaki cudny rozdział *.*

    OdpowiedzUsuń
  4. Chce więcej,to jest takie cudowne jkgghbhnbuj :D

    OdpowiedzUsuń
  5. ASHSHSSGAKSINDJKAKSKSNZGZNSUDNXBUSVSGWJQKAJAJAHSSHAJDHBWJQNUSBAUAAUSHAASS W KOŃCU!

    OdpowiedzUsuń
  6. W KOŃCU JAILIN ASDIFASNIAISB TAAAAK ! *-*

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział / @peseleczga

    OdpowiedzUsuń
  8. Oooo genilny :* :*

    OdpowiedzUsuń
  9. W końcu Jailin ♡♡ kiedy następny rozdział? ;**

    OdpowiedzUsuń
  10. Oby mu się udało zmienić jej życie bo ona na to zasługuje.A ten pocałunek to był taki gdarjvarjvwr cudowny.W końcu przyznała sama przed sobą że go kocha.Super rozdział czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  11. LSBDODNSLDBSLDNDOSN TAK BARDZO KOCHAM TO FF !!! BOZE �� NAJLEPSZE FF JAKIE W ZYCIU CZYTALAM OMG O NARESZCIE SA RAZEM !!!*_* CHCIAŁABYM MIEC TAKIEGO KOGOS JAK JUSTIN AWWWWW TAKI KOCHANY. PROSZEEEE DODAJ NASTĘPNY ROZDZIAL ! JUZ SIE NIE MOGE DOCZEKAĆ ISBDODNALSJWOS SHIPPUJE JAILIN *_*

    OdpowiedzUsuń
  12. W K O Ń C U tylko tyle moge powiedzieć na ten temat! gdsfgvdasgvsda

    OdpowiedzUsuń
  13. jezu aghfjkgfkj w końcu *,*

    +mogłybyście mnie informować? -@thisswaggirl_JB

    OdpowiedzUsuń
  14. nsakfsafjashk jeju jak cudownie ♥

    OdpowiedzUsuń
  15. zmieniłam usher na twitterze. dawniej: @peseleczga TERAZ: @badqueenops

    OdpowiedzUsuń